niedziela, 15 lipca 2012

Chodząca inspiracja


Wspaniała rzecz, uczyć się czegoś nowego od innych, trochę takich ludzi-chodzących-inspiracji.
Odkurzyłam ostatnio stary kalendarz z adresami i numerami telefonów przeważnie tych osób niestety, z którymi nie mam już żadnego kontaktu, o jakiejkolwiek relacji nawet nie wspominając. Zawzięłam się. Co fajniejsze numery zakreśliłam, by ich nie przeoczyć, i, wyposażona w darmowe minuty od operatora, poczęłam maltretować telefon. Po trzecim połączeniu miałam dosyć, po piątym oczy były mokre, szósty natomiast sprawił, że było mi już wszystko jedno.
Zamiast siódmego, postanowiłam komórkę wyłączyć, zrezygnowana i ogólnie obrażona na świat, kiedy to telefon odezwał się sam. Przyjął tym razem osobowość kolegi ze szkoły średniej, prostego i uczciwego chłopaka, którą to prostotę dawało się wyczuć w sposobie mówienia, a uczciwość w zachowaniu. On to miał w gestach, nigdy się z czymś podobnym nie spotkałam. Czytał ludzi bez problemów i oporów, również to, co zapisane małym drukiem. Bardzo go lubiłam.
Zapraszał na wycieczkę rowerową. Jeszcze nikogo fakt mojej obecności w rodzinnym mieście nie ucieszył tak bardzo - nie licząc mojej Mamy, u której podobne zachowania były naturalne - toteż zgodziłam się chętnie. Wolnym czasem dysponowałam w obfitości, pojechałam do niego pierwszym autobusem.
Jestem mieszczuchem. I to wychodzi wyraźnie właśnie w tego typu sytuacjach. Przeszkadza mi wszystko – błoto, wszędobylskie owady i pajęczaki wszelkiej maści, kończąc na pylącej roślinności, bo mam osobowość alergika. I, jak na początku przeszkadzało mi to strasznie i miałam proponować kawę, ewentualnie obiad, już nawet ugotowany przeze mnie samą, tak po godzinie w ogóle nie chciałam wracać. Wracać do miasta, czy to małego, czy dużego i zatłoczonego.
Wrażenie ogromnej przestrzeni, które można doświadczyć jedynie w miejscach, gdzie człowiek nie ingerował na tyle, by cokolwiek zniszczyć. Ogromne drzewa, pełno odcieni zieleni, o których istnieniu nie zdawałam sobie sprawy.  I to uczucie błogości, kiedy wystawiasz twarz do słońca mrużąc oczy. Ta cisza dookoła, jedyna taka  na świecie – kiedy dobrze słyszysz, czego chce serce, a co na co dzień jest ignorowane przez głowę i upychane przez ciebie gdzieś w jej zakamarkach.
Szczęście.
Nie chciałam wracać, chwyciłam tę chwilę mocno, dziękując Bogu, ze stworzył coś tak pięknego i wzruszającego z miłości do mnie.
Polecam z całego serca takie momenty zatrzymania na chwilę codzienności, są super! Dają wrażenie ‘spuszczenia pary’ i tworzenie przez to miejsca na nową energię ;)

Młodsza A






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz