Zewsząd jestem bombardowana przymusem bycia
szczęśliwą, a nieustający uśmiech wywołuje we mnie jedynie podejrzenia, choć są
i tacy, którzy sztukę przyklejania owych grymasów na oblicze opanowali do
perfekcji. Nie chcę tu popadać w nadmierne moralizatorstwo i namawiać
wszystkich wkoło do wyrzucania kleju, ale nic nie mogę poradzić na to, że przed
oczami mam osobę, dajmy na to młodą kobietę, bym coś nie coś mogła dodać z
autopsji, stojącą przed szafką. Rozgląda się dookoła, jest wcześnie rano,
szykuje się do pracy, ciągle w pidżamie uchyla drzwiczki i przewracając rząd
pudełek, wyjmuje to jedno, najbardziej jej potrzebne, podpisane: ‘uśmiech’.
Kleju nie potrzebuje, przykleja minę, tylko nad oczami nie umie pracować – te
co bardziej dociekliwemu osobnikowi pozwolą dojść do tego, co nasza bohaterka rzeczywiście
czuje.
Włączam telewizor, odpalam Internet, idę ulicą,
wchodzę do sklepu – wszystkim okolicznościom towarzyszą puste i moim zdaniem,
nikomu niepotrzebne, bo z założenia nieszczere, hasła: ‘Głowa do góry!’,
‘Uśmiechnij się, jest okej!’. I tak
oto zza fasady słów wyłania się to, co ukryte – bez uśmiechu jesteś
niekompletna, autorefleksja jest niepotrzebna, a dla zachowania estetyki
otoczenia uśmiech jest jak najbardziej wskazany.
Więc uśmiecham się uśmiechem z zasady
niepodlegającym modyfikacji. Takim jednolitym uśmiechem, wyzutym z emocji, jak
w reklamie proszku do prania, czy pasty do zębów. I przestaję żyć dla siebie, a
zaczynam dla innych. Jakkolwiek w założeniu to chwalebne, podobna postawa
przynosi więcej szkód niż zysków. I na nic czytanie Schmitta, że nie szczęście
wywołuje uśmiech, tylko jest dokładnie na odwrót.
Jest i druga strona medalu. Awers i rewers tej samej
sprawy. Widzę osoby, słaniające się niemalże z bólu egzystencjalnego, kąciki
ust skierowane wybitnie w dół, pozytywne emocje ciągnące się gdzieś daleko za
nimi, powłóczysty krok i zrezygnowanie, kiedy metro znów odjechało, choć za
trzy minuty będzie następne i nie ma, po co się umartwiać. W takich chwilach ta
bardziej empatyczna część mnie bardzo chce do takiego człowieka podbiec i go
przytulić, dać czekoladę lub na siłę metro zatrzymać, jeśli to taki czynnik do
szczęścia niezbędny. Niekiedy również wciskanie na siłę Marqueza, namawiającego
do uśmiechu, ponieważ nigdy nie wiesz, kto się może w nim zakochać. I tutaj wykazuje brak konsekwencji, ale że
nawoływania do szczerego uśmiechu nie traktuję jak misji dziejowej, bezwstydnie
sobie na to pozwalam.
Reasumując, nie mam w sobie tyle odwagi, by
bezpośrednim wpływom na siłę uszczęśliwiającego mnie otoczenia nie ulegać. Ale
świadomość, że coś takiego ma miejsce, pozwala mi bez poczucia winy schować się
czasem w swoim pokoju, poczuć się sobą, uruchomić zapasy chusteczek, dać sobie
chwilę na bycie smutną. Mi to pomaga, oczyszcza. Po tym czasie wychodzę z
domu, z uśmiechem, i tylko takim, dzięki któremu śmieją się oczy.
Młodsza A.
Młodsza A.
Źródło:http://data.whicdn.com/images/8847663/tumblr_ljk4lumrbv1qb8ikqo1_500_large.jpg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz