czwartek, 29 listopada 2012

Gdybyś musiał wybrać jedno miejsce....



,,Gdybyś musiał wybrać jedno miejsce, w którym chciałbyś żyć…” Przeczytałam to hasło jakieś dwa tygodnie temu na jednym z bilbordów reklamowych. Dworzec, hałas, mnóstwo ludzi. Czekam na przyjaciół kupujących bilety, kiedy nagle widzę bilbord z powyższym hasłem. Reklamować miał – nie wiedzieć czemu- samochód. Transporter do lepszego świata z kilkusekundowym przyspieszeniem do perfekcyjnego tempa życia. Sprzedaż auta po takiej reklamie na pewno nabierze tempa.
Widząc tę reklamę, ja z kolei nabieram ochoty do napisania posta.


Źródło: weheartit.com
Źródło: weheartit.com
Co to znaczy ,,moje miejsce na ziemi”? Skąd można mieć pewność, że je znaleźliśmy? Po czym się to rozpoznaje, jak się to czuje? Pytanie o miejsce na ziemi kogoś, kto swojego życia, mówiąc kolokwialnie, jeszcze nie ,,urządził” jest niebezpieczne. Chciałabym móc odpowiedzieć na pytanie z bilbordu, ale nie jestem w stanie tego zrobić. Niemoc w tej kwestii przekłada się na przemyślenia, jak dojść do odpowiedzi, nie wiedząc, w którą stronę pójść, by ją znaleźć. Gdybym teraz rozpoczęła rozbudowaną refleksję, czytałbyś ją, Czytelniku, kilka godzin, a po lekturze uznał autorkę za oazę chaosu. Zrobię inaczej.


Dom niewielki, drewniany. Na ganku przystrojonym nieskończoną ilością kwiatów poranek pachnie inaczej niż kiedykolwiek, wieczór mieni się płomieniami świecy, dni kończą się inaczej niż w mieście, codziennie tak samo, nigdy mimo to nie monotonnie. Rano, kiedy otwieram okno, słyszę szum morza. Duży ogród, wiosną i latem zielony, jesienią rudo-brunatny, zimą pochłonięty w bieli. Króluje w nim pies-przyjaciel, najlepiej wilczur, którego poczciwe oczy witają mnie przy każdym powrocie do domu. Kamienna dróżka wyznaczająca kierunek ku azylowi, drewniana podłoga skrzypiąca, kiedy przekraczam próg pokoju, gdzie regały z książkami sięgają sufitu, a w rogu stoi wiklinowy fotel, na którym usypiam z książką w ręku. Wielki stół na środku kuchni, w której roi się od smaków, zapachów i kolorów. Dom wypełniony śmiechem, ludźmi, gośćmi zawsze proszonymi, witanymi szeroko otwartymi ramionami. 


Źródło: weheartit.com


Źródło: weheartit.com
Źródło: weheartit.com

Starsza A.


środa, 28 listopada 2012

Melancholik muzyk.



Źródło: http://weheartit.com
Post powstaje w chwili mówienia, jednocześnie z myślą w głowie. Wspomniana wyżej myśl jest nieco chaotyczna i daje temu wyraz w postaci ekspansji na klawiaturę. Żeby jeszcze bardziej skomplikować sytuację, jest niejako efektem bezmyślenia. Ściśle rzecz ujmując, bezmyślenie było najpierw, potem pojawił się wyrzut sumienia za bezczynność. Nie chcę tym tekstem niczego ważnego powiedzieć, chciałabym jedynie usprawiedliwić się z wstrzymania, tego mentalnego
i tego nie. 


Przekonuję się, że można na moment zniknąć z tego świata, wśnić się w coś pozasłownego. Nie-miejsce znajduje współrzędne.

Zacząć powinnam raczej od tego, ze lubię deszcz. Deszcz jako taki, jako zjawisko pogodowe, efekt wielu historii fizyczno – geograficznych, które są mi mniej lub bardziej znane. Sympatią darzę deszcz również wtedy, gdy pozbawiono mnie chwilowo parasola, a obfitość spadającej z nieba wody zalewa mnie od stóp do głów. Uwielbiam nade wszystko deszcz za oknem, z wszelkimi tego zjawiska konsekwencjami – zachmurzonym, szarym niebem, nieco ponurą atmosferą i nadreprezentacją melancholii na mojej twarzy.

Źródło: http://weheartit.com


W ten ostatni obraz wkomponowana jest muzyka. Nieoceniona wizja reżyserów i pisarzy – główny bohater, wpatrzony w okno, za szybą deszcz, w tle zaś – muzyka. Jest to najlepsza, najbardziej skondensowana i efektywna charakterystyka melancholii, jaka pojawiła się na ekranie lub papierze. Charakter nut, jak i postaci na pierwszym planie uzależniony jest od uczuciowości autora, okoliczności, może trapiących głównego bohatera problemów. Ja z bólu egzystencjalnego się nie słaniam, niemniej jednak markotny i nieco osowiały mikroklimat odnalazł i mnie. Włączyłam muzykę i obserwuję deszcz. Jakkolwiek osobliwie to zabrzmi i podda w wątpliwość stan umysłowy, w jakim obecnie się znajduję, jest w tym jakiś liryzm. Nastrojowość i poetyckość.

Źródło: http://weheartit.com

Źródło: http://weheartit.com
Zadaję sobie pytanie, czy takie chwile muszą mi się jawić jako czas bezpowrotnie stracony. Takie pozorne bez-działanie najpierw koi, potem uspokaja, w międzyczasie nieznacznie smuci, a na końcu wciąga mnie na orbitę bycia sobą. Mówiąc kolokwialnie, mniej poetycko: pozwala ‘wrócić do siebie’. Dlatego myślę, że melancholia nie jest zła.


Muzykę i deszcz dodaję do siebie i oblekam w refleksyjność. I wychodzę na plus! Mimo że w tej melancholii i zaduma, i tęsknota, i pewne przygaszenie – wychodzę z tego matematycznego rachunku obronną ręką. Mało to skromne, ale Autorka sprawdziła na sobie, bardzo pracowicie przemieliła melancholię przez głowę, przepuściła przez siebie i wie, że z takiego doświadczenia wychodzi się bogatszym.


Melancholia doskonała. 
Poniżej zdjęcie, na które trafiłam ostatnio, a które obrazuje wszystko to, o czym próbuję tutaj napisać.

Źródło: http://weheartit.com

Młodsza A.