Mając od zawsze wrażenie niekończącego bombardowania informacjami o konieczności poszukiwania optymizmu w najmniejszym skrawku naszego życia( więc przeszukajcie nawet kieszenie dawno nie noszonych dżinsów), chciałam- mając w sobie coś z natury buntownika- powiedzieć NIE i walczyć o honor swojego naturalnego pesymizmu. Nie chcę przez to powiedzieć, że już w przedszkolu nawoływałam dzieci do odmowy przyjmowania posiłków, bo przecież ostatecznie i tak wszyscy umrzemy, a w szkole oddawałam na sprawdzianach puste kartki, bo nie miało żadnego znaczenia, jaką ocenę dostanę. Logiczne byłoby właściwie, że jako pesymistka i tak zakładałam uzyskanie tej najniższej. Ale zupełnie szczerze mówiąc- od zawsze irytowało mnie sloganowe ‘Głowa do góry’. Nie wykluczam, że równie popularne ,Wszystko będzie dobrze’ wywoływało reakcję alergiczną objawiającą się nie tylko wysypem złości ale też i podwyższoną temperaturą mojego nastroju. Taki stan trwał bardzo długo. Byłam marudnym dzieciakiem- po co kupić balon, skoro najprawdopodobniej zaraz pęknie- dorastałam jako pesymistka- moje kompleksy nastolatki na pewno nigdy nie miną- w dorosłość też wkraczałam jako ta wiecznie nie zadowolona- szybko chciałam dorosnąć, ale może jednak lepiej mieć kilka nie kilkanaście lat. Oczywiście nic nie trwa wiecznie, więc i ja w końcu musiałam przejść metamorfozę. Można powiedzieć, że się doigrałam. Poziom narzekania został przekroczony, najwyraźniej nastał moment, kiedy powinnam przestać w oklepanej już szklance widzieć tylko połowę i nauczyć cieszyć z tego, że szklanka w ogóle nie jest pusta. Ten przełom miał miejsce kilka lat temu. Dla kogoś, kto wciąż czeka na magiczne dwadzieścia lat, słowo przełom naprawdę musi symbolizować coś wyjątkowego. Dla mnie – wyjątkowo nieprzyjemnego. I wtedy właśnie pośród łez i wielu zmarnowanych do produkcji chusteczek higienicznych drzew pojawiła się ta myśl, że może- jakkolwiek głupi nie są ci wszędobylscy optymiści- zostać jednym z nich. Przestać się martwić, najpierw spróbować, dopiero potem oceniać, czy warto. Łapać każdą okazję. I tak powoli z pesymistki stałam się optymistką.
Nie
chcę tym tekstem powiedzieć, że i Wy tak powinniście postąpić. W ogóle nie chce
udawać, że jestem na tyle doświadczona i
mądra, że mam prawo komukolwiek cokolwiek kazać. Ale chcę podzielić się tym,
że- chociaż uległam większości i podporządkowałam się filozofii
‘jakoś-to-będzie-damy-radę” –nie żałuję. Czasem patrząc na tych najgorliwszych
optymistów, nadal widzę lekkoduchów i zabawiam się w cygankę, nie wróżąc im
świetlanej przyszłości. Jeśli chwilowo porywa mnie podmuch resztek pesymizmu, niczego im nie wróżę. Ale mi udało się pozbyć jednej z najbardziej uciążliwych
wad. Dziś nikomu nie każę się uśmiechać, podnosić głowy do góry
i wierzyć, że beznadziejne sytuacje mają swoje pięćdziesiąte dno i milion
rozwiązań. Każdy musi przejść to sam. I każdy kiedyś musiał będzie zmierzyć się
z sytuacją bez wyjścia. Ale dziś - jeśli przytrafia mi się coś nie po mojej
myśli- nastawiam się przede wszystkim na realizm. Zaraz po nim- z czego właśnie
cieszę się najbardziej- zamiast wielkiego smutku przychodzi siła, że naprawdę
dam sobie z tym radę. Przynoszę dużą szklankę i stawiam na biurku. Musi być
koniecznie z przezroczystego szkła, żebym dokładnie widziała, jak będzie się
napełniać. Kiedy uzupełnię ją do połowy, stawiam przed sobą, patrzę na nią ze
skupieniem i …uśmiecham się sama do siebie.
Starsza - niższa A.
Źródło: http://data.whicdn.com/images/26130162/tumblr_m1yclzBT8D1rpy2j6o1_500_large.jpg
Źródło:
http://data.whicdn.com/images/21388289/403039_276822165715231_236278186436296_784716_590237294_n_large.jpg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz