poniedziałek, 31 grudnia 2012

Za 365 dni...


Zazwyczaj wolę dzielić się z Wami  tym, co lubię, a dzisiejszego dnia wyjątkowo nie lubię. Nie przepadam za wymuszonym świętowaniem, szczególnie, że akurat ten dzień uważam za sprzyjający świętowaniu tylko częściowo. Wszelkie podsumowania, jakie mu towarzyszą, są mi obce, nie mówiąc już o postanowieniach noworocznych, o których dziś i przez kilka najbliższych dni będzie bardzo głośno. Wolę zmiany spontaniczne, samoistne, plany okołonoworoczne nie są w moim stylu. Uwaga- koniec narzekania! Teraz czas na część oficjalną. :)
Może to nie mój ulubiony dzień w roku, ale mam dla Was, mimo wszystko, kilka słów. Dla mnie kończy się właśnie rok taki jak większość poprzednich, bez ewolucji i rewolucji. Ten blog to jedna z rzeczy, za pośrednictwem których wprowadzam zmiany, czekam jednak na większe. Myślę, że w tych zmianach jest potencjał, nie tylko dla mnie, dla Was też. Życzę ich i Wam, i sobie na ten przyszły rok. Mam nadzieję, że spotkamy się tu nie tylko jutro ale też za 365 dni...

Starsza A. 


Źródło: weheartit.com 





niedziela, 30 grudnia 2012

Deprywacja


Człowiek (podobno) uczy się przez całe życie, stąd też, kiedy podczas lektury jednej z zarezerwowanych na świąteczną przerwę książek, natrafiłam na nieznane mi dotychczas słowo  ,,d e p r y w a c j a”, bez wahania pobiegłam do słownika. No dobrze…internet był bliżej ;) Ale ze słownika też skorzystałam! 

Dowiedziałam się, że deprywacja to, podążając za wszechstronną wikipedią, ,,ciągłe niezaspokojenie jakiejś potrzeby biologicznej  bądź psychologicznej, jedno z głównych źródeł stresu obok zakłóceń, przeciążenia i zagrożenia”. Definicja dość jasna, ale nie zaspokoiła mojej ciekawości wystarczająco. Zaczęłam szukać dalej.

Prawdopodobnie z racji studiów najbardziej znana była mi deprywacja snu.
Mówiąc prościej- jego niedobór. Inne rodzaje pozostawały mi aż do teraz obce. Dziś już wiem, że deprywację wiązać będę z niedoborem lub brakiem różnych czynników. Ale dotyczy mnie ona chyba częściej niż tylko wówczas, gdy postanawiam zarwać kolejną noc tylko dlatego, że znów zapomniałam o czymś tak wybitnie ułatwiającym życie jak organizacja czy dlatego, że zdanie ,,wyśpię się po śmierci” powtarzam co najmniej kilka razy w tygodniu.


Źródło: weheartit.com



Nie chcę bawić się w psychologa i udawać, że znam się na ludzkich emocjach. Stąd też nie pozwolę sobie na precyzyjną diagnozę samej siebie, mimo że teoretycznie zdążyłam już siebie dobrze poznać. Ale ktoś, kto zna mnie dobrze, mógłby nazwać mnie chodzącą deprywacją. I pomyliłby się tylko trochę. To słowo faktycznie do mnie pasuję. Czuję, że młodsza A. też by się z nim utożsamiła.  J



Zawsze mam jeszcze coś do zrobienia, czasu zawsze mam za mało. Lista rzeczy na potem jest, jak lubię mówić, never- ending, a lista rzeczy już wykonanych zazwyczaj nie istnieje lub też jest w stanie opłakanym, stąd też panicznie odmawiam posiadania jakichkolwiek kalendarzy, a jeśli już jakiś znajdzie się w moim biurku, służy powstawaniu postów lub raz na jakiś czas notatkom, które, aby nie zginęły gdzieś w stercie kartek na biurku, lepiej, żeby znalazły się w kalendarzu.  Zegarek, który kupiłam, służy mi dwojako, bo cieszy moje oko i zwyczajnie zaspokaja kobiecą potrzebę estetyczną, ale jest też jednym z kolejnych narzędzi służących wykorzystywaniu odmierzanego przez niego czasu jak najlepiej. 


 Internet- (mimo że służy do prowadzenia bloga!!!) to mój największy wróg, z jakim codziennie staję do walki o mój- nie jego przecież- czas. I to on- bezczelny- wciąż tę walkę wygrywa! Z tego wszystkiego rodzi się poczucie niewykorzystania czasu i przede wszystkim niespełnienia potrzeb. Tych niekoniecznie wyjątkowych, ale bardzo potrzebnych, równoważących to, co dzieje się dookoła mnie.






Tyle by można zrobić, w tyle miejsc pójść, tylu ludzi spotkać, tyle zdobyć doświadczeń, tyle w sobie zmienić. Można by… Od czasu do czasu zaskakuję samą siebie i robię coś inaczej niż zwykle, właśnie po to, żeby ten wieczny brak satysfakcji od siebie odgonić. Będąc jednak obiektywna, muszę przyznać- zbyt rzadko. Stąd też szybko utożsamiłam się  z pojęciem deprywacji. 

Źródło: weheartit.com



Źródło: weheartit.com





Przeczytałam ostatnio, że ci wiecznie z siebie niezadowoleni, wiecznie gdzieś pędzący, ciągle nie do końca usatysfakcjonowani, ogólnie rzecz biorąc są szczęśliwsi. Zawsze widzą coś do poprawy, stąd mają więcej zapału i wolniej rezygnują z osiągnięcia swojego celu. Rozwój jest dla nich zjawiskiem oczywistym, potrzebują go, motywuje ich do działania.





Z drugiej jednak strony, widzę to, patrząc na siebie, trudno o mobilizację, jeśli nie poprzedziła jej satysfakcja. Stąd też życzę Wam, jako że zbliża się nam nowy rok, żebyście żadnych deprywacji w swoim życiu nie odczuwali. Swoje też będę się starać eliminować. 

Starsza A. 



sobota, 29 grudnia 2012

Autorki podróż własna.


Źródło: http://weheartit.com/


Wyszukiwarka jak studnia myśli wszelakich.
Cytaty pchają się i do oczu, i do głowy, autorstwa iście anonimowego, niekiedy tylko powszechnie znanego. Sentencje bywają własne i cudze. Wykopane spod ziemi, wypisane farbą olejną na ścianie, wyryte w kamieniu. Myśli jak niedobitki sezonu, zapomniane na chwilę, by po czasie wrócić i rozbłysnąć. Mogą po tobie spłynąć, bez śladu, mogą być głośne – nagle pewną rzecz uświadomić, są jak wykrzykniki, domagające się uwagi. Niechby tak zrzucić tę interpunkcję z dziesiątego piętra!





O ile nie każdy cytat może w jakiś sposób poruszyć głowę, czy serce, być czymś już nieraz powiedzianym czy zaśpiewanym, o tyle niektóre sentencje mogą dać do myślenia. Te bardziej ambitne mogą zmusić do zmiany, pomnożyć nieład w głowie, coś uświadomić. Te bardziej złośliwe natomiast nie dość, że nie jawią się jako coś konkretnego, zostawiają po przemieleniu przez głowę niedosyt, żeby nie powiedzieć – niezrozumienie i jeszcze większy bałagan. Myśl frustrująca. Tradycyjnie nie dolewa do pełna, a żeby jakoś to wyrównać, dolicza do rachunków.


Źródło: http://weheartit.com/

Autorka własnych sentencji tworzyć nie potrafi, ale przez zasłyszenie zna wiele cudzych. Jak tę, mówiąca o życiu jako podróży. Ostatnio czytałam ją ponownie i zapożyczam bezwstydnie do dzisiejszego posta.



Źródło: http://weheartit.com/
Czytałam, że każdy ma swoje zadanie - jeden czeka, inny podróżuje, inny wyjeżdża bo musi, ktoś inny zostaje, bo nie chce wyjeżdżać. Życie w zasadzie jest podróżą. Mówi się także, że jest drogą, co do której pada wiele epitetów: i tych pozytywnych i pejoratywnych. Wiadomo, że podróż nie miejsce, podjęcia pewnych działań wymaga i przygotowań również.
 

Świat z kolei pełen jest marzycieli, przygotowujących się nieustająco i rozżalonych z sukcesu nieco połowicznego. Asekuracja dąży do nieskończoności, odwaga schowana jest w którejś z szuflad, zdolności przeciwne za to rozwinięte w pełni – aby patrząc, nie widzieć; aby słuchając, nie słyszeć.


Pesymista do potęgi powie Wam, że życie, owszem, podróżą jest, ale i błądzeniem również. Z przewagą błądzenia. Względnie bywa to życie ślepym zaułkiem. A jeśli nawet nie czymś błędnym, to w każdym razie poważnie niedowidzącym z powodów zmiennych losów Twojej okolicy. Trudno wykazać się hurra - optymizmem w sytuacji napotkania takich czy innych niewygód podróży, każda podróż jednak gdzieś Was zaprowadzi. I to też znajdziecie w swojej wyszukiwarce.

Źródło: http://weheartit.com/


Nie ma co udawać przesadnie skromnego i oszukiwać rzeczywistości. Kiedy kwestię życia/podróży Autorka przepuściła przez siebie, nie widziała ślepej uliczki. Przed oczami miała natomiast grupę ludzi, całkiem liczną, o charakterach różnych, mniej lub bardziej złożonych, znanych krócej lub dłużej. Każda z tych osób przewinęła się przez jej życie. Stała na drodze dokądś prowadzącej. Czasem zostawała na chwilę, bywało, że towarzyszyła jej dłużej. I choć może drogi kilku z tych osób skrzyżowały się z moją własną przypadkiem, choć może staliśmy po różnych stronach, które przypadkiem leżały obok siebie - chcę wierzyć, że każda coś swojego w moją podróż wniosła. Autorka zalicza się do osób, powszechnie postrzeganych może jako dosyć naiwne: te, które uważają, że każde z osobna spotkanie czegoś uczy. 

Źródło: http://weheartit.com/
Często spotkanie kogoś zmienia nieco kierunek podróży, względnie zachowuje kierunek, ale o zwrocie dokładnie przeciwnym. Tego w wyszukiwarce nie znalazłam, ale spotkałam się wielokrotnie w książkach i filmach. Życie nie jest jedną podróżą, ale wieloma wędrówkami właśnie. Bywa i tak, że wyrusza się, by kogoś spotkać i wrócić. Spotkanie to pozwala ujrzeć miejsce, z którego się wyruszyło, nowymi oczami i w nowych barwach. Poczuć je dojrzalszym sercem, przypomnieć okrzepłą głową. A także po to, by ludzie spojrzeli na ciebie inaczej.




Nawet gdy komuś mówimy "do widzenia" z tyłu głowy powinniśmy mieć "do zobaczenia" i to nie tylko jako pożegnanie w dosłownym sensie tego słowa, ale również jako nadzieję, prośbę, modlitwę. 

Źródło: http://weheartit.com/

Młodsza A.