niedziela, 29 lipca 2012

O zjawiskach pogodowych słów kilka

Nigdy nie uważałam się za meteopatę i do kwestii wpływu pogody na moje samopoczucie podchodzę dość sceptycznie, niemniej jednak ostatnio panujące temperatury sprawiają, że - mimo że sprzeczne jest to całkowicie z amerykańską wizją afirmacji życia – muszę przyznać – szczerze- nie znoszę upałów. Piję coś zimnego za czymś zimnym, zmieniam repertuar z zimnej kawy z lodem - z powodu zbuntowania się spieniacza do mleka - na wodę z cytryną, a szybkość przetwarzania myśli zbliżona do tej właściwej osiągana jest przeze mnie dopiero późnym wieczorem. Kiedy tak się dzieje, walczę z kolei z uczuciem, że dzień zmarnowany na chłodzeniu organizmu i że nic nie zrobione.

Dziś czuję, że moja nerwica natręctw, głównie objawiająca się nierozpoczętymi działaniami twórczymi w wyniku zatrzymania aktywności poprzez kompulsywne spijanie się chłodnymi napojami, jest nie do zniesienia. Bo kiedy zaprowadzę w głowie w miarę dopuszczalny dla mnie ład, nastaje zazwyczaj pora, żeby gdzieś wyjść albo zrobić pranie. Stanowczo wolę burze. O, w burze mam się świetnie! W warunkach, kiedy przebywam pod zadaszeniem, bynajmniej nie prowizorycznym w środku lasu, za oknem jest ciemno, a od czasu do czasu zagrzmi i błyśnie – idealne warunki dla pisania kryminałów. Możliwe, że również horrorów, jednakże tego nie próbowałam. Jedyną burzą, która zostawiła trwałe ślady na mojej psychice, zostałam zaskoczona w górach, a schronisko, które wtedy majaczyło mi na horyzoncie, wydało się najwspanialszym budynkiem na ziemi, przy którym hotele w Sharm el Sheikh osiągają poziom odpowiadający płytkom chodnikowym.

Nagle nastąpił zgoła cud, słońce zasnuły chmury i zaczęło padać, a co za tym idzie – moje życie spod znaku ledwo-dyszącej-egzystencji przeszło na standardowy poziom. Zdążam tylko włączyć komputer w celu eksploatacji twórczej, kiedy słyszę tupot małych stóp w przedpokoju i okrzyki ‘ooo…’, oznaczające ni mniej ni więcej, jak tylko póltoraroczną córeczkę mojej kuzynki, a ściślej mówiąc, jej uprzejme zaskoczenie na widok wielu rozmaitych rzeczy, między innymi tylu par butów naraz w miejscu innym niż sklep obuwniczy. Mała, niczym króliczek z reklamy baterii, wykazuje nadmierną ruchliwość, wpada do pokoju obijając się o meble i chce na spacer, ja natomiast zaczynam rozważać kwestię udostępnienia jej całego asortymentu obuwniczego, jakim tylko dysponują moje szafy. Uwielbiam to dziecko całą sobą, założyłabym dla niej i kolorowe kalosze, gdybym tylko takie miała, pisanie tekstu odkładam więc – znowu! - na niekończące się nigdy ‘kiedyś’. Aspekt atmosferyczny nikogo nie przejął, wybrałyśmy się na ten spacer – Ala, skacząc w kałużach i śpiewając, prawie jak Gene Kelly, ja za nią, w mniejszych nieco podskokach, z parasolką. I choć po drodze nie trafiłyśmy żadnej, nadającej się do improwizacji ‘Deszczowej piosenki’ latarni, w sercach i tak miałyśmy słońce.

Wyższa A.

Źródło: http://data.whicdn.com/images/31465526/tumblr_m3uvaxC5te1qgg6zbo1_500_large.jpg



Źródło: http://data.whicdn.com/images/31546120/anyone-who-thinks-that-sunshine-is-pure-happiness-has-never-dance-in-the-rain_large.jpg



Źródło: http://data.whicdn.com/images/29316778/tumblr_lnbnowdzCQ1qcxieko1_500_large.jpg



Źródło: http://data.whicdn.com/images/30484608/538206_10150891889087713_1516731548_n_large.jpg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz