Nie sugeruję
konieczności zaaplikowania przysłów w codziennej mowie. Kiedy przypomnę sobie o
czymś po fakcie, nie oznajmiam, że musztarda po obiedzie, opisuję raczej siebie
jakimś mało pochlebnym epitetem, bezlitośnie ganiąc się za swoje zachowanie.
Zaznaczam jednak to, że mam wrażenie, iż nie bez powodu ktoś kiedyś wymyślił te
niezliczone przysłowia, powiedzenia, sentencje i maksymy. Nie wpadł też pewnie
na pomysł ich stworzenia przypadkowo.
Weźmy na
warsztat przysłowia o sukcesie i niepowodzeniu, bo temu poświęcony będzie tekst. Ludzie sukcesu
powiedzą pewnie, że wymyślił je ktoś sfrustrowany własnym niepowodzeniem. Ci
cierpiący na sukces w zbyt małej dawce będą pluli sobie w brodę, że urodzili się pod złą gwiazdą i szczęście omija ich szerokim łukiem, mimo że mądre
przysłowia zapewniają, że prędzej czy później powinno się pojawić. Myśl o
napisaniu posta poświęconego temu tematowi przyszła sama. Wielu wokół mnie wpisuje
się w filozofię życia dla sukcesu. Jest niezbędny- zawsze, wszędzie, w każdej dziedzinie. I czy
mnie to dziwi? I tak, i nie. Sukces jest potrzebny, do niego wszyscy dążymy,
każdy chce go osiągnąć, każdy chce usłyszeć, że na coś zapracował, doszedł do
czegoś swoją pracą i tak dalej. Nie możemy się na siłę czepiać –po prostu
sukces to ogólnie zjawisko przydatne i całkiem ,,sympatyczne". Ale już presja, by towarzyszył nam nieustająco,
najlepiej od przedszkola, gdzie sukcesem może być na przykład opanowanie
umiejętności przegryzienia przypominających zarówno w wyglądzie jak i w zapachu
podeszwę starego kapcia bitek wołowych, aż do późnej starości, gdzie skalę
sukcesu wyznacza wiek wyposażenia się w sztuczną szczękę i krem do protez,
wcale nie jest taka dobra.
Sukces może
być motorem napędowym do działania dla
tych najambitniejszych, najwytrwalszych, takich, o których powiemy, że gdy
wyrzucają ich drzwiami, wracają oknem. Ich poziom własnej mobilizacji, podobnie
jak chęć osiągnięcia czegoś, co w danej chwili definiują jako sukces, jest tak
duży, że właściwie powodzenie murowane. Ale ci słabsi psychicznie, którzy a i
owszem- chcieliby osiągnąć to i owo, ale po swojemu, powoli, bez pośpiechu, bez
presji, świadomie i niejako naturalnie wraz z biegiem czasu-oni mogą w czasach
sukcesu popaść w niełaskę.
Jestem na tym
punkcie przeczulona. W dyskusjach o sukcesie posługuję się od kilku lat własnym
przykładem, angażując się emocjonalnie
za każdym razem w tym samym stopniu. Gdybym była dziennikarzem, takiego
przykładu w tekście nie mogłabym przywołać, bo obnażyłby on brak
dziennikarskiej obiektywności z mojej strony. Na moje nieszczęście
dziennikarzem nie zostałam, przykład więc przywołuję. Kilka lat temu
przytrafiła mi się dziwna sytuacja. Aby ominąć wątki biograficznę, skrócę
opowieść do trzech zasadniczych faktów. Fakt 1-ważyły się losy mojej
przyszłości. Fakt 2- nikt poza mną nie brał pod uwagę niepowodzenia. Fakt 3-
próba nie powiodła się, wyszło dokładnie odwrotnie niż wszyscy się spodziewali.
Historia raczej standardowa, pewnie każdy przechodził kiedyś coś podobnego. Co
było najdziwniejsze to fakt, że gdyby nie wielu zadających kłopotliwe pytania, zmuszające mnie do rozważania tej samej sprawy po raz enty, problem zniknąłby i to dość szybko. Sytuacja należała do grona tych trudno
rozwiązywalnych, takich, na które nie ma remedium. Według przysłowia mądra
Polka po szkodzie i czas leczy rany, pewnie tak by się stało i w moim przypadku. Ileż to jednak razy nie zostałam zapytana znaczącym tonem
- co dalej? Ileż to razy nie unikano mojego wzroku, zupełnie tak, jakbym wraz z
niepowodzeniem nabyła zdolność zabijania wzrokiem lub też tak jakby brak
sukcesu był powodem do wstydu? Ileż to razy przekonywałam, że z mojej
perspektywy ( oczywiście po jakimś czasie) nic się nie stało, że sobie poradzę
i – tu również za przysłowiem- co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Odnosiłam
wrażenie, że dla wielu mniejszą sensacją byłaby moja choroba niż mój brak
sukcesu. Inni pogodzili się z nim chyba trudniej niż ja sama. Mało
kto przekonywał mnie, że chwilowy brak szczęścia- o ile dam z siebie chociaż
trochę- mogę z powodzeniem zamienić na odporność na przyszłość. A tak się
właśnie stało.
Starsza A.
Źródło:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz