czwartek, 9 sierpnia 2012

Dylematy w drogerii

Wstaję rano, idę do łazienki. Nie wdaję się w szczegóły, ile czasu zajmują mi poszczególne czynności, jakich używam kosmetyków i ile czasu patrzę w lustro jednym okiem, walcząc z poranną wersją siebie, a ile wpatrując się w te wersję 'do ludzi'. Zaznaczam, że różnica między wersjami nie jest aż tak drastyczna. No, może trochę….

Wchodzę do łazienki między innymi,  żeby umyć włosy. Ot, prosta sprawa, uniwersalna czynność bez znaczenia na wiek i to, jak ważna jest dla nas jakość naszej cery oraz czy wiemy, dlaczego skórka pomarańczowa jest akurat pomarańczowa a nie grepjfrutowa, mandarynkowa czy cytrynowa( ja nie wiem!)

Zauważam, że kończy się mój ulubiony szampon o zapachu żurawiny. Po śniadaniu, korzystając z wolnej chwili, idę więc do pobliskiej drogerii. Spędzam dobre kilkanaście minut na poszukiwaniu zwykle używanego produktu, pytam nawet panią ekspedientkę, która- o dziwo, deklaruje, że służy mi pomocą, co powoduje, że przez moment mylę drogerię z dworem króla Artura, tak uprzejmie się mnie tam traktuje. Wszystko na nic, szamponu nie ma i chociaż oferuje mi się w zamian przynajmniej dwadzieścia innych, jestem niezadowolona i zawiedziona. Nie mam wyboru i jakiś kosmetyk nabyć muszę, kierując się zdrowym rozsądkiem i chęcią uniknięcia wyhodowania na swojej głowie runa leśnego. Staję przed sklepową półką, mam kilka minut na podjęcie decyzji, a ilość możliwości przekracza moje najśmielsze oczekiwania. Ponieważ jak zawsze się spieszę- przecież beze mnie Pałac Kultury runie, Zygmunt spadnie z kolumny a budowa metra zostanie wstrzymana na kolejne 100 lat- szybko kupuje produkt adekwatny do wymagań. Zwiększający objętość, do włosów trudnych do ułożenia, rozjaśniający. Kobiety- zrozumieją, mężczyznom wystarczy informacja, że wybór jest teoretycznie doskonały.

Następnego dnia rano używam nowo zakupionego produktu idealnego. Efekty są katastrofalne. W zależności od wyobraźni włosy przypominają albo pióropusz( a to wcale nie Barbórka), albo las świeżo po przejściu tornada. Tak czy siak lepiej, żeby nikt mnie w takim wydaniu nie zobaczył, skoro sama ledwo patrzę na siebie w lustrze. Przykład przytoczyłam nie po to, aby podzielić się tym, z jakimi to trudami walczy współczesna młoda Polka i jakie niebezpieczeństwa czyhają na nią na przykład w drogerii, ale po to, żeby zasugerować, że nie zawsze wybór teoretycznie słuszny, rozsądny do przesady, poparty argumentami i sugerowany przez otoczenie jest dobry.

Nie wiem, czy sytuacja, o której mówię, nie nazywa się, mówiąc wprost, tak zwanym szukaniem dziury w całym i czy nie jest efektem defektów mojej osobowości. Zauważyłam jednak, że ilekroć, zamiast kierować się własnym sercem i intuicją, na której lubię polegać, wesprę się rozsądkiem i sugestią innych, oczywiście racjonalnie myślących, zawsze tego żałuję. Wybieranie jako czynność codzienna jest gorsze od każdego z obowiązków domowych, wybór dla mnie zawsze jest niestety skomplikowany. Jeśli powiem, że należę do osób, którym trudność sprawia zakup odpowiednich jabłek w osiedlowym warzywniaku i które kilka minut zastanawiają się, jaki rodzaj prania najlepiej posłuży nowo zakupionym dżinsom, nie muszę tłumaczyć, ile kosztuje podjęcie decyzji w naprawdę ważnej sprawie. Z tego właśnie powodu zdaję się od czasu do czasu na rozsądek, na pomoc innych, na wrażenie, że inni wiedzą lepiej, bo albo przeżyli więcej, albo są ode mnie mądrzejsi, albo mają dar przekonywania. Zazwyczaj tego żałuję. Mam jedno życie( bo to niestety nie gra komputerowa i nie pociesza mnie alternatywa następnego levelu) i muszę przejść je po swojemu. Muszę i chcę. Powinnam mieć to na uwadze, gdy słucham doskonale brzmiących sugestii i gdy sama nie potrafię wybrać między przeczuciem, co powinnam zrobić, a donośnym głosem rozsądku, który zdaje się nie uwzględniać swojej ewentualnej porażki w konfrontacji z panią intuicją.

Od pechowego zakupu w drogerii minęło kilkanaście miesięcy. Szamponu z pozoru idealnego już nie kupiłam. Ale z żurawinowego ulubieńca, którego tamtego felernego dnia musiało akurat zabraknąć, też zrezygnowałam. Za każdym razem kupuję coś innego, szukam, próbuję. Może znajdę coś lepszego, coś naprawdę idealnego lub ideałowi bliskiemu?  Nie sugeruje się ani poradami z opakowania, ani poprzednimi doświadczeniami, chociaż działa to na niekorzyść mojego budżetu i czyni mnie niemalże specjalistką w pielęgnacji włosów( zawsze to jakaś alternatywa na wypadek życiowego tsunami, krachu na giełdzie lub zwolnienia z pracy). Jestem jednak ( prawie) pewna, że w tym przypadku robię dobrze i rezygnując z wielu ochoczo reklamujących się szamponów i nie mniej sugestywnych głosów, spośród których, według deklaracji, każdy jest dla mnie najlepszy i każdy przyniesie niewiarygodne efekty, więcej zyskuje niż tracę. Chyba nie zmądrzeje ani niczego się nie nauczę, jeśli moje życie składać się będzie ze skutków decyzji podjętych tylko częściowo przeze mnie. Zachowam w tej materii swój dziecięcy pierwiastek i nadal będę postępować jak malec, który koniecznie wszystko chce zrobić sam- oczywiście pod warunkiem, że nie jest rozpieszczony. Sam nauczy się chodzić, sam jeść, sam jeździć na rowerze, sam sznurować buty, sam posługiwać nożem i widelcem, sam pójść do sklepu i za jakiś czas sam podejmować wszystkie decyzję. Widzicie? Przecież to dziecinnie proste. Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał. Czego nie doświadczę sama, nie zrozumiem, nie wyciągnę wniosków. Z wysiłku w pokonywaniu trudności, jakie z pewnie nieraz złych wyborów, wynikną, mogę płakać, mogę stracić zapał i motywację, mogę się zwyczajnie zmęczyć i wtedy dla odprężenia na przykład wziąć gorącą kąpiel. Będę pewnie wtedy wiedzieć, nie tylko o sobie, o wiele więcej niż dziś. Być może nawet to, który szampon jest dla mnie najlepszy.

Starsza A.


  http://data.whicdn.com/images/31652746/tumblr_m6gaufXrxv1qd6xv8o1_500_large.jpg


http://data.whicdn.com/images/33135873/545446_108312195981207_34926871_n_large.jpg



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz