Prezenter z nieporuszoną twarzą informuje mnie o
umierających z głodu dzieciach i rozrywających ciała bombach. Gdybym w tym
momencie miała kontakt z moim sercem, musiałabym poczuć bezmiar bólu. Współlokatorka przełącza kanał. Tam zaś człowiek, twierdzący, że poświęci swoje życie,
by mnie uszczęśliwić, jeśli tylko wezmę pod rozwagę zakupienie reklamowanego
szamponu. W następnej chwili sama biorę w posiadanie pilot od telewizora i
trafiam na program o wpływie smaku lodów na charakter. Nie, inaczej. Słucham o
związku zamiłowania do lodów z osobowością. Czy ktokolwiek słyszał o tym, że
osoba plus lody czekoladowe równa się pragmatyk? No właśnie. Ja, lubiąca lody czekoladowe,
wiele rzeczy interpretuje emocjonalnie, podobne założenie ociera się więc o
nonsens.
Wychodzę z pokoju, czując się samotna w świecie, którego nie
rozumiem. Przerażona faktem, że potencjalni odbiorcy podobnych programów będą
tworzyć materialną i duchową rzeczywistość mojej starości. Przekonana o tym, że
mój charakter nieco nie przystaje do realności i że powinnam urodzić się jakieś dziesięć lat
wcześniej. Być może trafiłabym na kogoś, z kim jestem w stanie porozumieć się
na takim poziomie emocji, jaki jest mi potrzebny. I pewnie dlatego poczułam
kiedyś, że ‘Midnight In Paris’ Allena jest o mnie.
Wybrałam się tydzień temu do znajomej na parapetówkę w
dosłownym tego słowa znaczeniu, ponieważ w mieszkaniu, które udało jej się w
końcu nabyć były tylko i wyłącznie parapety. Pominę kwestię warunków lokalowych
i ich atutów (mnóstwo miejsca na popisy taneczne!), pozwolę sobie natomiast na
kilka słów o wspomnianej znajomej. Otóż wszystko, co mówiła, niezmiennie musiałam
dzielić przez trzy, a niekiedy także wyciągnąć z tego pierwiastek. Mówiąc
bardziej obrazowo: zmuszona byłam przesiewać jej monologi przez sita o bardzo
dużych oczkach. W rozmowie z nią czułam się prawie jak poławiacz złota. Nie
wiem, na ile jej kłamstwa wynikały z chęci podniesienia atrakcyjności rozmowy,
a na ile ze względów osobistych. Przyzwyczaiłam się do fałszowania przez nią
rzeczywistości do tego stopnia, że czasem, mówiąc kolokwialnie, mydlenie oczu
uchodziło mojej uwadze. Łatwość, z jaką miotała mi tymi mydlinami w twarz
budziła we mnie niemały podziw. Jednocześnie przykro mi się przyznać, że jej
fizjonomia zawsze wyrażała dla mnie przekonanie: ‘kłamię, więc jestem’.
Zapytana, na ile kłamstwo może mieć krótkie nogi, odparła, że przyłapanie na
mówieniu nieprawdy jest względnie bezbolesne. Nie dopytywałam się, względem
czego.
Gdybym w przytoczonej na początku tekstu chwili nie cisnęła
pilotem o fotel, możliwe, że obejrzałabym odcinek serialu ‘Dr House’. ‘Wszyscy kłamią’, znamy
to. Mogłabym również sięgnąć po Dostojewskiego i tam przeczytać: ‘Gdybym nie
kłamał, nie byłbym człowiekiem’. To jak to jest z tym kłamstwem? Jest wszędzie?
Czy mówienie tak zwanych półprawd też zakrawa o kłamstwo?
Niestety w tym miejscu autorka jest bezradna. Dla kontrastu
mogę napisać o prawdzie, bo w nią wierzę. W moim odczuciu prawda może istnieć
albo w sposób zupełny albo nie istnieć w ogóle. Coś istniejącego tylko
częściowo jest gorsze od przypadków skrajnych. Kreuję rzeczywistość według
własnych potrzeb i na pocieszenie czytam też Bułhakowa. Za nim mogę powiedzieć,
że język może ukryć prawdę, ale oczy nigdy. Nie sądzę, by łatwo można było je
zintegrować. Oczy są o tyle wdzięczne, że zawsze próbom manipulacji się
opierają.
Młodsza A.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz