Widzę ślady na piasku. Nie tylko swoje, jedna z plaż nad
Bałtykiem nie jest moją własnością, niemniej jednak każdy spacer brzegiem morza
wywołuje u mnie niezmiennie tę samą refleksję. I jak okazuje się, Leopold Staff
nie jest tutaj niezbędny. Ani lustro, choć może pomóc. Ścieram się z myślą z
pozoru oczywistą, że każda decyzja pociąga za sobą mniej lub bardziej znaczące
konsekwencje. Coś, co nie niesie ze sobą następstw, decyzją nie jest. To tak
działa. Wydaje ci się, że pilnujesz swojego oblicza, a jednak pewnego dnia
i tak zaskakuje cię jakiś nieznany dotąd detal – odkrywasz na przykład
pierwszą zmarszczkę nad wargą, czasem zaś znane, ale zapomniane znamię, będące
pamiątką jakiegoś wypadku z dzieciństwa. Konsekwencja, rezultat, wynik, efekt.
Wytropiłam niechcący swoje alter ego w jednym z filmów
Woody’ego Allena. Podobieństwo bohaterki do mnie nie opiera się na wyglądzie,
bo urodę mamy zupełnie różną, jest mniej
powierzchowne i dotyczy usposobienia. Ujmując rzecz kolokwialnie: mentalnie
jota w jotę i kubek w kubek zbudowana jest jak ja. Natura naszych działań jest
w swej osobliwości tym wszystkim, czym nie są decyzje.
Nie umiem z odpowiednią stanowczością stwierdzić, czego
właściwie bym chciała, natomiast dokładnie wiem, czego nie chcę. O ile
supozycje, co do tego, jak moje życie będzie wyglądało za dziesięć czy
dwadzieścia lat wysnuwam od tak i co bardziej szaleni twierdzą, ze sprawia mi
to przyjemność, o tyle określenie celu na najbliższe miesiące ma w sobie dużo z
zawiłości. Jest do zrobienia, ale stanowi dla mnie pracę iście galerniczą.
Z ręką na sercu i całkowicie szczerze przyznaję – nie umiem
tego robić. Już dwie opcje wywołują popłoch z moich oczach. Mało tego,
najczęściej wykształca się u mnie wtedy myślenie wsteczne i analizowanie
poprzednio dokonywanych wyborów.
Abstrahując od przyczyn, dlaczego tak się dzieje, do pewnego czasu
wolałam, by decyzje były podejmowane za mnie zaocznie. Prawdopodobnie z racji na
mój wiek i wraz z nim rosnącą odpowiedzialność i świadomość podobne rzeczy moją
dziwić co bardziej wnikliwych. Z perspektywy osoby, jaką staram się teraz, sama
pukam się palcem w czoło i wykonuję w swoim kierunku wiele innych gestów, o
których nie podejmuję się tutaj pisać. Mówiąc jeszcze ściślej, dopiero teraz
widzę, w jaką wpadłam pułapkę, próbując być wygodnicka i jak dalece
niewłaściwie szukałam, również wygodnych, bo gotowych, rozwiązań.
Uznałam, że jeśli świat nie zna żadnego panaceum albo
chociaż sposobu na wyciągnięcie mnie za uszy z intelektualnych tarapatów nie
jest nawet w połowie takim światem, jakim być powinien. Zgłębiałam poradniki
psychologiczne i – biję się tutaj w pierś – mi to nie pomogło. Ile makulatury
przeczytałam, ile schematów podejmowania decyzji wkładałam do głowy, ludzkie
pojęcie przechodzi. Szukałam ludzi mądrzejszych ode mnie, którzy nauczą mnie z
dokonywaniem wyborów jakoś sobie radzić. Skończyło się na tym, że - oczytana -
pod błyskotliwymi wyrażeniami i woltami intelektualnymi, ukrywałam swoją
nieporadność.
Dalsze kroki również okazały się niepomiernie urozmaicone,
każdy wiedział lepiej, co jest dla mnie najlepsze i na świecie nie istniało już
nic innego, tylko rady, co i jak powinnam robić. Możliwe, że uparcie radzący mi
chcieli wypełnić ich, puste z jakiś powodów życie, zajmując się moim
problemem, do czego miało ich upoważniać własne bogate doświadczenie. Nie
oceniam, czy słusznie. Po prostu myślę, że nie ma jednej reguły, porządkującej
ludzkie życie. Spotkałam się z niezliczonymi pokładami ludzkich myśli i sentencji
na każdą okazję, wśród których były prawdziwe perełki, niekiedy zaczerpnięte z
przeczytanych przez mnie samą niegdyś poradników. Umiarkowany bunt w tej
kwestii sprawił, że zostałam uznana za beznadziejny przypadek, któremu nie
można już pomóc. Ucieszyłam się, miałam spokój, bez robienia sobie wrogów i
pozostawiania pola do dalszej jałowej dyskusji.
Nadal mam trudności z dostosowaniem umysłu do właściwej
prędkości, kiedy przychodzi mi podjąć decyzję - i nie mam tu na myśli wyboru
marchewki w warzywniaku czy dokonania tego między ulubionym cappuccino a mniej
lubianą przeze mnie, czarną kawą. Paradoksalnie
jednak błędy i ich skutki, o których pisałam, uświadomiły mi dwie ważne rzeczy.
Pierwsza: Jestem samowystarczalna wewnętrznie i umysłowo. Każde pozorne partnerstwo
,które jest projekcją, nie zaś szczerą intencją, przeszkadza. Druga myśl, nie
mniej istotna: brak możliwości cofania czasu można zręcznie ominąć. Każdy
pesymista do potęgi powtórzy, że czasu nie da się cofnąć i czegoś naprawić bądź
zacząć od nowa. Ale nikt nie powie, że nie mogę zacząć od miejsca, w którym
teraz jestem. I napisać nowe zakończenie.
Młodsza A.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz