niedziela, 26 sierpnia 2012

Nuda do eksmisji


Zazwyczaj mówię, że dzieje się zbyt wiele, że brakuje mi czasu, że świat pędzi, a ja próbuję za nim nadążyć, co samo w sobie nie ma przecież sensu. Z drugiej jednak strony łapię się ostatnio na tym, że niesłuszne to narzekania, bo o wiele bardziej od piętrzących się obowiązków potrafi wymęczyć mnie nuda.

Przekopuję internet w poszukiwaniu definicji nudy. Według Wikipedii to stan negatywny- zgadzam się!- któremu towarzyszy uczucie wewnętrznej pustki. Co ciekawe, arcyironiczna zazwyczaj Nonsendopedia pozostaje zgodna z mądrzejszą koleżanką i też opisuje nudę jako coś niepozytywnego. Wesprzyjmy się źródłem stuprocentowo słusznym- sięgam po słownik języka polskiego. ,,Niemiły stan, niemiłe uczucie spowodowane zwykle bezczynnością, brakiem intersującego zajęcia, brakiem wrażeń, monotonią życia”. Ta definicja przemawia do mnie najbardziej, jednak słownik to słownik ;) Mam więc potrójne poparcie mojej tezy o nudzie.   

Dlaczego jestem tak uparta i z przekonaniem twierdzę, że nudny równa się zły. A czy nie macie czasem wrażenia, że stać Was na więcej? Że gdyby nie ten dzień na kanapie, przed telewizorem, przed komputerem, na fejsbuku, poświęcony na nicnierobienie, bylibyście bardziej z siebie zadowoleni? Mi często dokucza taki stan. Z jednej strony czuję się zmęczona tą ciągłą gonitwą toczącą się wszędzie, gdzie się pojawiam i z której tak bardzo chciałabym móc się wypisać, stanąć obok, a z drugiej -gdy pozwolę sobie na dzień słodkiego lenistwa- wcale nie czuję, że odpoczęłam. Wieczorem, zanim zasnę, patrzę za okno i podsumowuję dzień jako ogólnie beznadziejny. Reasumując, jestem stratna. Co więc robić?

Od jakiegoś czasu świadomie nie decyduje się na zbyt długie lenistwo. I nie chodzi tu o to, że każdą chwilę poświęcam na pracę- o nie! Nie o to, że myję okna codzennie, bo przecież w każdej chwili mogą się ubrudzić( ach te gołębie!), nie o to, że zmuszam się do pracy, mając jej już serdecznie dość i otwierając oczy przy użyciu zapałek. Ale skoro nicnierobienie przynosi mi same straty, lepiej wykorzystam swoją energię do czegoś bardziej produktywnego. Lenistwo to też sztuka, trzeba ją nabyć, umieć nic nie robić, nie czuć z tego powodu złości. Skoro ja tej sztuki nie opanowałam, czas posiąść inną. Próbuję zatem wpoić sobie podstawy filozofii cosrobienia. Niech to będzie czytanie książki( oczywiście na wygodnej kanapie), oglądanie filmu( nie narzucam gatunku), gotowanie ( byle nie za dużo, żołądek też lubi się czasem polenić), poranne lub wieczorne bieganie( słuchawki na uszy włóż!). Cokolwiek, byle nie tracić siebie i tego co w nas na powiększanie nudosfery.

Nie złośćcie się na mnie, ja też czasem leżę i patrzę w sufit, siedzę w fotelu i myślę, co by tu ze sobą zrobić, patrzę przed siebie, skupiając wzrok na najmniejszym detalu pola widzenia i próbując spłodzić jakąś myśl, niekoniecznie głęboką. Nie wszystko musi być idealne. Ale nic nie poradzę na to, że w fotelu dłużej niż kilka minut nie posiedzę, pole widzenia- choćby i niezwykle interesujące- też szybko mi się znudzi i najpóźniej po kilkunastu minutach stanu zawieszenia znajdę sobie jakieś zajęcie. Szkoda mi czasu na wytracanie czasu. Dużo jeszcze przede mną, muszę tylko sama dać sobie szansę. Paradoksalnie to właśnie najtrudniejsze. Ale przed każdym taka sama szansa. Przed Tobą też. 


Starsza A.


Źródło: http://data.whicdn.com/images/9384950/tumblr_lkkjmvLFtz1qc38zjo1_500_large.jpg


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz