niedziela, 5 sierpnia 2012

Trochę od rzeczy o pisaniu i zamiataniu.

Znajoma, wiernie kibicująca mi w podejmowanych wysiłkach twórczych, zapytała mnie niedawno, skąd biorę pomysł na kolejny tekst. Potraktowałam pytanie trochę jak komplement, ponieważ z felietonistki jest we mnie niewiele, na wyższy level ciągle pracuję. 
A co do pochodzenia inspiracji, to otóż chyba nie wymyślam.
Pomysł zwykle znajduje mnie, a teraz jak się okazuje, posucha twórcza również może stworzyć tekst.


Ideałem, będącym ciągle kilka kroków przede mną, jest sytuacja, w której jak zawsze myślałam, znajdują się pisarze. To znaczy: dzierżą dzielnie w dłoniach pióro i kartkę, wokół mają ciszę, niezbędną do tego, by się skupić i stanowiącą tę niepowtarzalną atmosferę pisania przezeń książki. Nie upieram się co do kawy na biurku, wypijanej rzekomo przez Balzaka w ogromnych ilościach równoznacznych z głębokością morza czy też oddawania się pracom gospodarskim. Podobno Agatha Christie wymyślała intrygi kryminalne przy myciu naczyń. We mnie również podobna czynność tkwi czymś na kształt drzazgi, jednak nie do tego stopnia,  by planować zabójstwo, nawet to wyimaginowane.  Pomijam tutaj kwestię wystroju wnętrza, mogłabym dopisać tylko kilka ładnych epitetów o świetle słonecznym sączącym się przez okno bądź blasku lampy na biurku, jeśli mówimy o pisarzu – nocnym marku, jak mawiała moja Babcia, lubiącym pisać w nocy. Ja się właśnie do takich nocą- eksploatujących- się- twórczo- amatorów- pisania zaliczam, jest to bowiem jedyny etap doby, w którym udaje mi się osiągnąć jednocześnie i sprawność twórczą i co nieco ciszy.

W dzień natomiast potrafię nieświadomie zapracować na istne pandemonium podejmowanych i przerwanych działań, co nie wynika bynajmniej z trwania
w permanentnym niedoczasie. Nie prowadzę też na tyle bogatego życia towarzyskiego,
by nieustannie mi przerywano, niemniej jednak powtarzam kilkakrotnie schemat
zaczynam – nie kończę. Mogę za radą starszych i mądrzejszych od siebie polecić zakupienie organizatora czy kalendarza – póki się go nie zgubi, zdaje egzamin. Albo przemianę w mapę czy kompas, jednakże tego nie próbowałam. Zawsze staram się być zorganizowana i na czas, co rzeczywiście udaje mi się osiągnąć nawet często, ale chwile, kiedy wszystko wydaje się zaczęte, a poza mną brak jest chętnych, by sprawy jakoś pozamykać, wywołują u mnie jedynie chęć podłączenia się do kroplówki z kofeiną. Dążę uparcie do pozyskania zdolności spowolnienia czasu, rozciągnięcia doby, wciskam w nią więcej zajęć, niż jest na to miejsca w moim kalendarzu. Wszystko chcę sama i najlepiej na już. I po tylu dygresjach uda mi się może napisać coś mądrego: Jeśli nie zostawi się marginesu dla siebie i innych na popełnienie błędu, jak również wytracenie czasu np. w korkach, niech nikogo nie dziwi brak radości ‘owocnie’ spędzonego dnia. Natomiast dawka pozyskanej frustracji znacznie przekracza wtedy dopuszczalną normę.


Słyszałam powiedzenie, by nie łapać kilku srok za ogon. Jakkolwiek jest w tym pewna logika, wolę inną anegdotę, pozbawioną tematów ornitologicznych. Wymyślił ją przypuszczalnie nauczyciel, zresztą bardzo rozważny i myślący, ponieważ na prostym przykładzie objaśnia ważne zagadnienie. Rzecz dotyczy zamiatania, dokładnie ilości niezbędnych w tym celu narzędzi. Otóż powinno się chwytać jedną miotłę. Kilka trzymanych w rękach mioteł wywołuje niepotrzebne komplikacje. Ponadto z żadnej nie ma wtedy pożytku, natomiast bałagan czyni się jeszcze większym. Jeśli to prawda, a wierzę, że tak jest, nasuwa się wniosek - Zajmuję się tylko jedną ważną rzeczą na raz. Zaraz po nim  – bądź po chwili, w zależności, czy nadążacie za moim tokiem myślenia – ukazuje się pozytywny skutek: Ciągle mam czysto dookoła siebie. I pozamiatane! ;)

Młodsza A.

http://data.whicdn.com/images/17084641/11965524_large.jpg



http://data.whicdn.com/images/33550539/tumblr_m4ln50ezcb1r7pjvxo1_500_large.jpg


http://data.whicdn.com/images/10822102/tumblr_lmokwz7hAM1qhvtpxo1_500_large.jpg









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz