Moją zmorą są zdania wielokrotnie złożone. Jestem prawdziwym
mistrzem nadużywania przecinków – z tych dotychczas użytych mogłabym zbudować
drugie Koloseum. Uparte męczenie
czytelnika nadmierną interpunkcją wynika niejako z leczenia się z perfekcjonizmu.
Kiedy moja nerwica pedantyzmu daje o sobie znać, potrafię męczyć się nad jednym
zdaniem do czasu, gdy uda mi się doprowadzić je do wymarzonej postaci. Z tego powodu pozwalam sobie na istny potok
słów, które każdy normalny człowiek rozdzieliłby kropkami. Nie lubię kropek.
Oznaczają, że coś się kończy, natomiast przecinki nadają zdaniom tempo niemalże
równe szybkości rakiet kosmicznych.
W podejmowanych działaniach pisarskich wykazuję mało logiki.
Rzadko kiedy udaje mi się napisać coś od początku do końca, nie zaś
połowicznie. Zwykle zaczynam od środka, dopisuję do tego koniec, kończąc
początkiem. Nigdy nie udało mi się skończyć końcem. Owa osobliwa koncepcja,
choć z pozoru pozbawiona sensu, jest wpisana w mój charakter i, jakkolwiek
niezrozumiale to zabrzmi, lubię ten styl. Umotywowane to jest może nie tyle
faktem, że do pewnego momentu wysiłki twórcze wypadały mi w kratkę, co tym, że
wszystko związane z tworzeniem stanowi dla mnie ciąg skojarzeń. Najpierw
powstaje w mojej głowie swoista mapa pojęć, potem dopiero nadaję im kształt.
W szkole kazano mi postępować na odwrót. Właściwe według
nauczyciela rozumowanie było takie: myślisz – piszesz, wszystko dzieje się
równocześnie. Mówiąc ściślej: że da się uchwycić myśl In statu nascendi, chociaż po chwili okazuje się, że to za mało.
Owszem, niektórzy z moich szkolnych kolegów i koleżanek pisali w ten sposób
wypracowania, jednak ja sama umiałam stworzyć wtedy tylko bezsens. Albo nic. I te trzy litery wypełnić całym leksykonem
złości i irytacji.
Pomyślałam, że może nie przypadkiem umieszczono nas
wszystkich w jednej grupie, że komuś być może chodziło o wykazanie różnic. Dla
szkoły jednak zasadnicze różnice między dziećmi zostały sprowadzone do podłogi,
traktowało się nas jako całość, którą nie byliśmy. W moim odczuciu właśnie
możliwość zaobserwowania rozbieżności charakterów jest w byciu częścią grupy
najpiękniejsza. Fakt, że nie jesteśmy monolitem. Dla przykładu: Mojego
znajomego natura stworzyła leworęcznym. Ktoś na drodze jego edukacji uparł się,
że leworęczność oznacza coś gorszego i zadał sobie trud nauczenia go pisania
prawą ręką. Teraz biedak w wieku trzydziestu lat pisze albo na komputerze albo
w ogóle , gdyż jego pismo, dokonane obiema rękami, można pomylić z egipskimi
hieroglifami. Dlaczego zamiast dać chłopakowi możliwość rozwijania się w sposób
dla niego najlepszy ktoś poczuł się w obowiązku sprowadzenia go do poziomu
innych dzieci? To brzmi bez sensu.
Mocuję się tutaj z paradoksem z pozoru oczywistym. Wiem, że guzik to
kogoś obchodzi. Że dysfunkcjonalność szkoły jest jak guzik z pętelką, tyle co
nic i figa z makiem. Ale zawiązuję na tym znamiennym guziku drugą pętelkę,
swoją, w kolorze pomarańczowym i znakiem zapytania. I zapinam tekst na ostatni
guzik.
Młodsza A.
Źródło: http://data.whicdn.com/images/10155701/tumblr_lltfgvS2kg1qgjo83o1_500_large.jpg
Źródło: http://data.whicdn.com/images/9570339/tumblr_lkibu2gkgq1qzm3y9o1_400_large.jpg
http://data.whicdn.com/images/21923451/tumblr_ls3670HZvW1qf3lleo1_1280_large.jpg
http://data.whicdn.com/images/7006461/tumblr_lgco24P5yZ1qag73jo1_500_large.jpg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz