Mój kalendarz -
wierny towarzysz podróży bliskich i dalekich, radości i smutków, a przede
wszystkim panaceum na zapominalstwo
wtórne – otóż mój kalendarz powiadomił mnie czas jakiś temu, że jesień. Prolog
jesieni lubię najbardziej. Niewiele jest rzeczy, które zachwycają mnie równie dogłębnie
co uzłocone i zaczerwienione parki. Zresztą, jak informują statystyki – nie
mnie jedną. Potem bywa różnie, w zależności od odporności na mniejszą ilość
światła dziennego, a zwiększoną tego sztucznego, jak i wrażliwości na niskie
temperatury.
Źródło: http://data.whicdn.com/images/37407440/381204_10151069110518915_917485546_n_large.jpg |
Post powstaje z
wielobarwnym liściem klonu w ręce. Niejako na przekór stagnacji, w który to
bez-stan staram się nie popaść zbytnio, zauroczona jesienną feerią barw. Piszę,
ponieważ czuję, że zaraz będę skłonna zadeklarować wykupienie parku. W drodze
wyjątku – najmniejszego choćby drzewka lub ławki. Uszy mam, ujmując rzecz kolokwialnie,
drewniane, mimo to czuję, jak cisza spada mi na głowę. Cisza terapeutyczna -
jest kłująca, zaraz aksamitna, ale to ciągle cisza. Aż się wydaje, ze musi mieć
osobowość.
Źródło:http://data.whicdn.com/images/38460124/beautiful-scenery-wallpaper_422_91976_large.jpg |
Przypominam sobie
dzień, w którym siedziałam tu ostatnio. Sprawdzam w kalendarzu. To było rok
temu. Równiutko, choć nie celowałam specjalnie. Pamiętam, z kim byłam, o czym z
tą osobą rozmawiałam, z czego się śmiałam. Pamiętam, że potem padało, a ja nie
miałam parasola.
Źródło: http://data.whicdn.com/images/38034526/tumblr_m9o8mrUyOn1rejkgfo1_500_large.png |
Nigdy nie wyrzucam
kalendarzy, a miałam ich do tej pory naprawdę sporo. I fakt faktem, nie
wynikało to niestety z nadmiernego w życiu planowania czy też chęci
uporządkowania w większym stopniu swojego dnia. Nie przywiązuję też zbytniej uwagi
własnej do gestu zrywania kartki z kalendarza. Nie sprawdzam kartka po wspomnianej
kartce, czy czegoś nie przeoczyłam, czy coś ważnego mi nie umknęło. A mimo braku
tej istotności czy przełomowości, kalendarze lubię. Kalendarz wieczną
literaturą.
Źródło: http://data.whicdn.com/images/25007569/IMG_3666_phixr__25281_2529_large.jpg |
Kalendarze lubię
za pamięć chwili. Za to, że uświadamiają mi, gdzie jestem i gdzie byłam. Kartkuję
swój kalendarz, widzę zapisane pojedyncze słowa, które w tamtych chwilach
wydały mi się ważne, ja zaś bałam się, że gdzieś w odmętach myśli mi uciekną. Dostrzegam
spisane plany, marzenia – niektóre się urzeczywistniły, inne w symbolicznym
wymiarze. Kalendarze nie są pamiętnikiem z definicji, ale są dociekliwe z
natury. Życzę Wam, z mojego serca nie-planującego, by kalendarz był pamiętnikiem
planów, które się ziściły!
Źródło: http://data.whicdn.com/images/33410686/tumblr_lzarryyNu31r5j27io1_500_large.jp |
Zachęcony przemyśleniami autorki,spojrzałem do swojego kalendarza. Co znalazłem? Głównie nakreślony (często w pośpiechu) plan dnia. Z daleka czuć drażniący nozdrza zapach formalizmu, przez który jednak przebijał się delikatny, nieco nostalgiczny aromat wspomnień.
OdpowiedzUsuńZachęcony tym odkryciem kartkowałem dalej. Znalazłem kilka zasuszonych margarytek, złotą myśl pocieszenia od bliskiej osoby, jakiś pojedyncze słowa, które nawet dziś wywołują uśmiech na twarzy. Tylko tyle i aż tyle. Dużo tu pustych kartek, brak ciągłości. I być może mój kalendarz nie przypomina kalendarzyka bohaterek powieści J. Chmielewskiej, ale ma jeden podstawowy atut. Jest mój. ;)
Na koniec podzielę się jeszcze ową złotą myślą, z 14 listopada 2011. "Nie każdy dzień może być Twój. Zostaw coś dla innych". :)
mrT