piątek, 28 września 2012

Jesień bynajmniej nie – kalendarzowa.



Mój kalendarz - wierny towarzysz podróży bliskich i dalekich, radości i smutków, a przede wszystkim  panaceum na zapominalstwo wtórne – otóż mój kalendarz powiadomił mnie czas jakiś temu, że jesień. Prolog jesieni lubię najbardziej. Niewiele jest rzeczy, które zachwycają mnie równie dogłębnie co uzłocone i zaczerwienione parki. Zresztą, jak informują statystyki – nie mnie jedną. Potem bywa różnie, w zależności od odporności na mniejszą ilość światła dziennego, a zwiększoną tego sztucznego, jak i wrażliwości na niskie temperatury. 


Źródło: http://data.whicdn.com/images/37407440/381204_10151069110518915_917485546_n_large.jpg



Post powstaje z wielobarwnym liściem klonu w ręce. Niejako na przekór stagnacji, w który to bez-stan staram się nie popaść zbytnio, zauroczona jesienną feerią barw. Piszę, ponieważ czuję, że zaraz będę skłonna zadeklarować wykupienie parku. W drodze wyjątku – najmniejszego choćby drzewka lub ławki. Uszy mam, ujmując rzecz kolokwialnie, drewniane, mimo to czuję, jak cisza spada mi na głowę. Cisza terapeutyczna - jest kłująca, zaraz aksamitna, ale to ciągle cisza. Aż się wydaje, ze musi mieć osobowość.


Źródło:http://data.whicdn.com/images/38460124/beautiful-scenery-wallpaper_422_91976_large.jpg

Przypominam sobie dzień, w którym siedziałam tu ostatnio. Sprawdzam w kalendarzu. To było rok temu. Równiutko, choć nie celowałam specjalnie. Pamiętam, z kim byłam, o czym z tą osobą rozmawiałam, z czego się śmiałam. Pamiętam, że potem padało, a ja nie miałam parasola. 

Źródło: http://data.whicdn.com/images/38034526/tumblr_m9o8mrUyOn1rejkgfo1_500_large.png


Nigdy nie wyrzucam kalendarzy, a miałam ich do tej pory naprawdę sporo. I fakt faktem, nie wynikało to niestety z nadmiernego w życiu planowania czy też chęci uporządkowania w większym stopniu swojego dnia. Nie przywiązuję też zbytniej uwagi własnej do gestu zrywania kartki z kalendarza. Nie sprawdzam kartka po wspomnianej kartce, czy czegoś nie przeoczyłam, czy coś ważnego mi nie umknęło. A mimo braku tej istotności czy przełomowości, kalendarze lubię. Ka­len­darz wie­czną literaturą. 

Źródło: http://data.whicdn.com/images/25007569/IMG_3666_phixr__25281_2529_large.jpg

Kalendarze lubię za pamięć chwili. Za to, że uświadamiają mi, gdzie jestem i gdzie byłam. Kartkuję swój kalendarz, widzę zapisane pojedyncze słowa, które w tamtych chwilach wydały mi się ważne, ja zaś bałam się, że gdzieś w odmętach myśli mi uciekną. Dostrzegam spisane plany, marzenia – niektóre się urzeczywistniły, inne w symbolicznym wymiarze. Kalendarze nie są pamiętnikiem z definicji, ale są dociekliwe z natury. Życzę Wam, z mojego serca nie-planującego, by kalendarz był pamiętnikiem planów, które się ziściły!

Źródło: http://data.whicdn.com/images/33410686/tumblr_lzarryyNu31r5j27io1_500_large.jp

Młodsza A.

1 komentarz:

  1. Zachęcony przemyśleniami autorki,spojrzałem do swojego kalendarza. Co znalazłem? Głównie nakreślony (często w pośpiechu) plan dnia. Z daleka czuć drażniący nozdrza zapach formalizmu, przez który jednak przebijał się delikatny, nieco nostalgiczny aromat wspomnień.
    Zachęcony tym odkryciem kartkowałem dalej. Znalazłem kilka zasuszonych margarytek, złotą myśl pocieszenia od bliskiej osoby, jakiś pojedyncze słowa, które nawet dziś wywołują uśmiech na twarzy. Tylko tyle i aż tyle. Dużo tu pustych kartek, brak ciągłości. I być może mój kalendarz nie przypomina kalendarzyka bohaterek powieści J. Chmielewskiej, ale ma jeden podstawowy atut. Jest mój. ;)
    Na koniec podzielę się jeszcze ową złotą myślą, z 14 listopada 2011. "Nie każdy dzień może być Twój. Zostaw coś dla innych". :)
    mrT

    OdpowiedzUsuń