sobota, 1 września 2012

Pochwyć perspektywę!

Wychodzę z siebie i staję obok. Na potrzeby niniejszego tekstu występuję w kilku osobach równocześnie. Na warsztat biorę stan obecny, jak również to, co było, a w przypływie natchnienia może i też nadzieje na to, co będzie. Porywam się na bycie w kilku porządkach czasowych. Maluję na kartce kilka osób. To ciągle jednak jestem ja, tyle że przed i po pewnych wydarzeniach, tych tak zwanych kamieniach milowych, które wchodzą w życie i zostają, a przynajmniej zostawiają po sobie trwały ślad. Są takie momenty ‘stop!’, kiedy w oślim pędzie, jaki staje się moim udziałem na co dzień, coś każe mi się zatrzymać. To chwila, w której faktycznie hamuję, łapię oddech i widzę konsekwencje. Rezultaty. Wyniki. Efekty. Zdefiniujcie to sobie jak chcecie. Mam tutaj na myśli stan, w którym rozumiesz, że jednak coś dzieje się PO COŚ. Nic nie wydarza się bez przyczyny. Do spostrzeżenia takich rzeczy potrzebna jest perspektywa.

Nie lubię bilansów życiowych. To domena ludzi mądrych, do których sama siebie nie zaliczam. W moim odczuciu próba dokonania gradacji rzeczy błahych i ważnych niesie ze sobą refleksję, ale taką, która nie zna rozwiązań pośrednich. Parafrazując Carrola, jest trochę jak samotność, czyli albo zabija, albo puszcza wolno. Nie narzucam nikomu swojej opinii. Jeśli dla kogoś wspomniane chwile oznaczają coś więcej poza stagnacją, to szczerze mu gratuluję. Mi osobiście rzadko udaje się podliczyć zyski i straty w sposób dla mnie przystępny. Kojarzą mi się z rozmyślaniem o tym, co było. Mało tego, często też o tym, co by było, gdyby… to jest jeszcze gorsze. I na nic próba zatrzymania tego koła, w którym skutek i jego geneza oznaczają to samo. Zawsze dochodzi się do wniosku, ze życie jest tym, co dzieje się między monotonią i cudami.

Dla kontrastu z poprzednim akapitem, najbardziej lubię swoje życie w rankach – bez – rachunków. Czyli momentach, kiedy mogę śpiewać: ‘Dziś wiem, życie cudem jest…’ i nie odczuwam przy tym potrzeby ujarzmienia prac myślowych nad pojęciem życia. Przypomina mi się sytuacja z obozu sportowego, który miał miejsce wprawdzie dawno, ale jak wiadomo, zachowania ludzkie się nie zmieniają. Ludzie tak, ale emocje nie. Jedna z koleżanek nadużywała słowa ‘muszę’ w stopniu, który budził we mnie niemały podziw. Też byłam dzieckiem, miałam w domu, jak i w szkole, obowiązki, niemniej jednak na nadmieniony wyjazd pojechałam w nagrodę. A ta ciągle z tym ‘muszę’. Słowo ‘chcę’ nie istniało w jej słowniku, nie wspominając o bardziej wyszukanym ‘marzę’, czy ‘tęsknię’. Tkała ta biedna dziewczyna ‘muszę’ i ‘powinnam’ niemal z powietrza, stawiając bierny opór rodzicom i otoczeniu. Nasunęło mi się to wspomnienie właśnie teraz. Doszło do mnie, jak trudno jest czasem podążać drogą, która różni się od cudzych wizji. Cudze przeświadczenia determinowały życie tej dziewczyny, a jedynym dokonanym przez nią wyborem był zamiar uniknięcia konsekwencji. Decyzje bowiem podejmowała babcia, dziadek, mama, tata, koleżanka, kolega, grupa… I tych kilka pokoleń pracowało na przekonanie, że nic nie można samemu. Ona zrzekła się autonomii. Spotykałam też osoby, które nie podążają własną drogą, jeśli nie mogą zrobić tego w markowych butach. I przykro mi to mówić, ale jeśli aplikuje się w mowie potocznej, że nasze myśli to górski potok, to dla takiej osoby jest to niestety tylko bezładny rynsztok. 

Z miejsca, w którym jestem dzisiaj, wiele potrafię zrozumieć. Nie żal mi utraconych kontaktów, zaprzepaszczonych pseudo-szans. Wiem, że dobrze się stało. Dopiero po czasie widać, jaką iluzją była czyjaś ‘przyjaźń’, w jak dużym stopniu tworzyło się projekcję zażyłości i zaufania, choć kiedyś wydawało się to jak najbardziej realne. Ciągle poznaję swoje mocne i słabe strony. Niekiedy pojawia się poczucie sprawczości, kontakt z tym, co się dzieje. To solidny fundament, na którym zdarza mi się stać, a który jednocześnie wciąż buduję.

Czas  oszczędzamy, wydzielamy, porcjujemy, przyspieszamy albo chcemy zatrzymać. A życie, z natury uparte, zarządza po swojemu. Myślisz, że kończy się jeden etap, a zaczyna się kolejny. Mówiąc bardziej obrazowo – zrzucasz kolejne, ograniczające warstwy, otwiera się przed tobą następna część. Jesteś krok dalej. Jak przy obieraniu karczocha. Albo cebuli, w zależności od preferencji kulinarnych.

Nucę więc ‘Long night’. Kiedy nikt o przeciętnym słuchu nie znajduje się w pobliżu ośmielam się także dośpiewać: ‘I will always be better than before’. Podobnie jak lubię czytać Szymborską, której wiersz ‘Minuta ciszy po Ludwice Wawrzynskiej’ pozwala mi mieć nadzieję, że nigdy nie wiemy, ile w nas dobrego. To są moje sercowe tropy. Nie mylić z psychotropem ;)

Młodsza A.


                                           http://data.whicdn.com/images/36055059/283163895291320173_pfmKsv4D_c_large.jpg


http://data.whicdn.com/images/35951043/tumblr_m8yu4o4ClQ1qa29c9o1_500_large.gif


http://data.whicdn.com/images/36188652/tumblr_m0hhxnTgRE1qkhwxvo1_500_large.jpg


http://data.whicdn.com/images/8584826/tumblr_lj90noiLYo1qbvnkfo1_500_large.jpg

http://www.youtube.com/watch?v=XlFhbUCk5kw


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz