Nigdy nie
zastanawiałam się nad tym, czym jest szczęście. Powiem wprost- próby odpowiedzi góry uważałam za daremne. Traktowałam
pojęcie szczęścia trochę jak inne słowa z półki tych ,,abstrakcyjnych”. Nikt
nie definiuje tego, czym jest miłość, przyjaźń, rozpacz czy tęsknota. A
przecież wszyscy dobrze to wiemy. Po co więc rozmyślać nad definicją szczęścia?
Po co w ogóle definiować pewne sprawy?
Żyłam więc w
(nie)szczęściu niezdefiniowanym przez wiele lat, aż wpadła w moje ręce książka
,,Projekt szczęście”. No i się zaczęło.
Autorka Gretchen Rubin na 407 stronach opisała projekt własnego szczęścia. Już brzmi
absurdalnie? Dla mnie tak. Amerykańska wersja życia idealnego. Według niej szczęście można niejako zaplanować czy zorganizować, jeśli któreś z tych słów w
ogóle ze szczęściem ma cokolwiek wspólnego. Można podjąć kroki, które ku
szczęściu nas zbliżą, uczynią je dostrzegalnym na co dzień i zmienią nasz
sposób patrzenia na niego. Rozpoczynałam lekturę z dystansem, a raczej pełna
niepokoju, czy autorka przypadkiem nie wymaga interwencji medycznej. Co gorsza,
podejrzewałam, że na interwencję może być już za późno.
Źródło: weheartit.com |
Książka i ja
przeszłyśmy wszystkie możliwe etapy ,,relacji”. Była i początkowa niepewność,
zainteresowanie po kilkudziesięciu stronach,
spokój mniej więcej w połowie, niepokój bliżej końca i ostateczne rozczarowanie.
,,Projekt szczęście” kilka razy odkładałam na półkę, mówiąc - ,,nie, dziękuję”.
Wielokrotnie ,,podróżował” ze mną w nigdy nie uporządkowanej torebce, próbując
zachęcić mnie do wznowienia lektury. ,,Zjadł” ze mną nie jeden posiłek,
,,przeżył” co najmniej kilka ataków złości na treść, którą mnie obdarował,
,,wysłuchał” kilkudziesięciu epitetów pod swoim adresem. Ale ,,był” dzielny.
Razem dotrwaliśmy do końca, chociaż- jak widzicie- nie obyło się bez przeszkód.
Dlaczego
było tak dramatycznie? Bo nie zgadzam się z projektem z założenia. Nie
umiałabym zaprojektować szczęścia. Żyć według planu, jak autorka. Możecie więc
zapytać, skąd moja złość i dlaczego przeczytałam tę książkę do ostatniej
strony? Złość brała się z dwóch źródeł: jednym była niekiedy abstrakcyjność
proponowanych przez Rubin pomysłów oferujących szczęście w rozmiarze xxl,
drugim- znacznie częstszym- moja złość na samą siebie za to, że pomysły
autorki- bardzo często jednak proste i słuszne- są dla mnie tak trudne do
wprowadzenia.
Wypadałoby
dla porządku wymienić kilka pomysłów, jakie zaproponowane są w tej książce
czytelnikowi. ,,Zachowuj się tak, jak chcesz się czuć”. ,,Wcześniej kładź się
spać”. ,,Ciesz się z niepowodzeń”. ,,Prowadź dzienniczek żywieniowy”. ,,Śmiej
się głośno”. Porad było o wiele, wiele więcej. Dla udowodnienia, dlaczego
lektura przysporzyła mi tyle trudności, powiem tylko tyle, że spośród
wymienionych powyżej zaleceń, nieobce jest mi tylko ostatnie. Ale marne to
pocieszenie, bo głośno śmieję się po prostu, od zawsze, taka moja cecha
charakterystyczna. Pozostałe sugestie brzmią obco i raczej nie dam rady tego
zmienić. Niekoniecznie dlatego, że nie chcę.
Po lekturze
mam dla samej siebie kilka wniosków. Nie wiem, czy są słuszne, stąd dzielę się
nimi z Wami z pewną niepewnością, podsyconą dodatkowo po lekturze ,,Projektu
szczęście”. Autorka uwielbia formę punktową, stąd i ja ją zastosuję. To chyba
jedyne, w czym się zgodzimy.
1. Nie projektuj i nie planuj szczęścia
2. Nie czytaj poradników o szczęściu
3. Nie definiuj szczęścia – sam/sama je
poczujesz
4. Nie szukaj szczęścia – raczej wierz,
że Cię znajdzie albo już znalazło
5. Nie czytaj więcej ,,Projektu
szczęście”
6. Mimo wszystko nadal śmiej się głośno
7. Autorka życzy wszystkim szczęścia-
prawdziwego - nie zaprojektowanego!
Starsza A.
To zabawne, bo mi zawsze szczęście kojarzyło się ze spontanicznością. Gdy ktoś do mnie niespodziewanie zadzwoni, odwiedzi. Gdy nagle przypomnę sobie coś zabawnego, gdy uda się zjeść coś niecodziennego. Gdy wymyślę głupią rymowankę, narysuję Babę, która siedzi na cmentarzu i trzyma nogi w kałamarzu.
OdpowiedzUsuńRzeczy których nie planuję, które przychodzą w jednej chwili. Dlatego nietypowe wydaje mi się planowanie szczęścia.
a w ramach dzielenia się szczęściem, zostawiam piosenkę, którą dostałem od przyjaciółki :)
Mała rzecz, a cieszy:
http://www.youtube.com/watch?v=v2ssbgThljU
Just my rifle, my pony and me ;))
mrT
PS. czasem myślę, że moje komentarze stają się coraz mniej składne, wybaczcie, zgonię to na sesję :D