Źródło: http://weheartit.co |
Pewnej mojej koleżance zdarza się powtarzać za jednym z
polskich zespołów: To jest Everest moich marzeń. Słowa te z ust wspomnianej koleżanki padają w
kontekście zdarzeń wszelakich, zawsze jednak z jej życia i wierzcie mi – to nie
są wcale ośmiotysięczniki. Niekiedy jej Everest to zaledwie pagórek, dolina
jakaś, czasem pojedyncze zdarzenie, wyczekiwane odpowiednio długo, by jego
wielkość osiągnęła ‘swobodne’ 8000 metrów.
Z wycieczek w góry pamiętam, że najtrudniej było w połowie.
Iść drogą środka. Kiedy się zaczynało, szło się z łatwością, pełnym entuzjazmu
krokiem i mnóstwem marzeń w głowie. Gdy natomiast widziało się już szczyt,
jakimś dziwnym sposobem – mimo zmęczonych nóg i obolałych od ekwipunku pleców –
przyspieszało się kroku. Niezmiennie ciężko bywało gdzieś w połowie, bo trudno
odgonić zniechęcenie, gdy ledwie skończysz się wspinać na jedno wzniesienie,
zaraz okazuje się, że musisz iść jeszcze wyżej. Do szczytu daleko, w dole
zgubił się gdzieś zapał i z czym tu przeć do przodu?
Źródło: http://weheartit.com |
Źródło: http://weheartit.com |
Podobne uczucie towarzyszy mi często przy realizacji
planów/marzeń/pragnień. Zaczynając, otwarta na nowe, ze zwizualizowaną zawczasu
drogą i chłonnym sercem, wyruszam, by nie powiedzieć - wybiegam. Chęć poddania się pojawia się
zwykle jeszcze przed podejrzewaną połową, bo chciałabym już, a tu jeszcze tyle
przede mną! Zastój poniekąd dobrze jest przeczekać, przyjrzeć się sobie nieco z
boku. Ale że autorka z czekaniem zawsze jest nieco na bakier, rusza dalej, tyle
że wolniej. Zostawia wygórowane wymagania za sobą. To kolejna rzecz, której
nauczyły mnie góry. Nigdy nie udało mi się wznieść się ponad wysokość polskich
szczytów, niemniej jednak każda góra, nieważne jak mała, uczyła mnie
wyrozumiałości. W górach zawsze idzie się swoim tempem. Właśnie nie siłą
rozpędu, z ludźmi, którzy pchają się przed siebie, tylko swoją drogą.
Nawet tą
kamienistą.
Ze szczytu można spaść. Mało tego, każdy pesymista do potęgi
powtórzy, że spada się z wysokości różnej – zależy, jak wysoko chcecie dotrzeć.
Bywa też tak, że grunt się pod nogami zapada. Tutaj rzecz – choć mało
optymistyczna i Autorka tu nie pocieszy – jest prosta. Nie dowiesz się, jak
wysoko możesz zajść, bojąc się spaść. A nawet, gdy Ci się ta sztuka uda, jesteś
krok bliżej samego siebie, wiesz, gdzie jest granica Twoich możliwości i co
należy poprawić. Rozumiesz, co to pokora i uczysz się tego. Pięknie się
rozwijasz. No i co tu dużo mówić, jesteś kolejny spadek do przodu, a to nie
pierwszyzna!
Źródło: http://weheartit.com |
Stojąc na szczycie/ pagórku/ w drodze wyjątku drabinie,
widzisz wszystko mniejsze. Nieraz bywało i tak, że ludzie ‘z góry’ odnajdywali
odpowiedzi na mnóstwo pytań ich frapujących. Dzieje się wtedy coś niezwykłego,
bowiem z góry widzisz całą drogę, którą do wspomnianego szczytu własnego
przebyłeś – ze wszystkimi zakrętami, każdą zgubioną ścieżką, jak również tymi,
które miałeś okazje przejść kilkakrotnie. I widzisz, dlaczego to wszystko
musiało się dziać. Droga pod górę działa terapeutycznie. Terapia rozumienia.
Źródło: http://weheartit.com |
Młodsza A.
Boże! żeby ktośnam powiedział co zobaczymy z góry gdy zaczynamy wchodzić!!;)
OdpowiedzUsuń....! ;)
OdpowiedzUsuńdroga wtedy nie byłaby tak ciekawa i ekscytująca ;)
No i widok by nie zaskoczył ;)
Młodsza A.
Dawno mnie nie było, a tutaj góry. :)
OdpowiedzUsuńTak rzadko mam okazję odwiedzać góry, ale kocham! Bo nie ma większej nagrody dla wysiłku niż widok ze szczytu. I choć tak jak autorka nie miałem nigdy okazji na marsz w innych górach niż polskie i to nieliczne, to zawsze wspominam z tęskną sympatią. ;)
I nie jest wcale ważne, że nie były to najwyższe na świecie wzniesienia. Były po prostu moje.
I to samo jest z górkami które są naszymi problemami. Dla kogoś mogą wydawać się malutkie? Ale to mój szczyt i moja góra. Góra na miarę moich możliwości.
mrT