Był już tu u nas na blogu kiedyś post o tym, że podróże kształcą. O tym,
jak to dobrze poznawać świat, podbijać miejsca dotąd niepoznane, walczyć z
niepokorną walizką, pokonywać tęsknoty i wraz z przemierzonymi kilometrami
poszerzać horyzont. To wszystko już było. Teraz czas na inny aspekt podróży. Na
spojrzenie z drugiej strony.
Źródło: weheartit.com |
Kiedy walizkę cudem udaje się zamknąć, lista rzeczy
niezbędnych do zabrania optymistycznie skraca się z każdą godziną i pozostaje
tylko czekanie na magiczny start podróży, entuzjazm związany z oczekiwaną
wyprawą pochłania nas całkowicie. Myślimy wtedy o wszystkim tylko nie o nas
samych, chociaż to nas czeka podróż i to my z niej mamy wynieść jak najwięcej.
A potem niespodziewanie okazuje się, że w ferworze przygotowań i oczekiwań
wobec długo planowanego wojażu zgubiliśmy to, co najważniejsze. Wkrótce potem przychodzi
czas na uświadomienie sobie, że walor poznawczy podróży dotyczy nie tylko
szerokości i długości geograficznych, ale daje także szansę na stworzenie
całkiem dokładnej mapy samego siebie.
Źródło: weheartit.com |
Wyjazd jako rozłąka, jako zmiana, jako pewnego rodzaju
nowość stawia nas samych w innym świetle. Jeśli ktoś z łatwością przyjmuje
takie zmiany, nie spotka go nic niespodziewanego. Niestety ja do tych
szczęśliwców nie należę. Podróże lubię-ba!-lubię to niewystarczające
określenie- ale wiążące się z nimi zmiany nie napawają mnie już przesadnym
entuzjazmem. Ich obecność stawia mnie niekiedy w innym świetle. W świetle kogoś
nowego, obcego samemu sobie i towarzyszowi lub towarzyszom wyprawy, którzy z
zakłopotaną miną zadają wiele pytań, chcąc przychylić nieba autorce tego
tekstu. I to dopiero jest moment ekstremalny, który może zdecydować o tym, jak
wyjazd ocenimy po powrocie do rzeczywistości.
Kilka ostatnich pobytów poza domem, z dobytkiem na kółkach i
z plastikową rączką pozwoliło mi poznać się nieco lepiej. Nie zawsze było to
łatwe. Czasem dowiaduję się o sobie czegoś, czym na pewno nie warto się
pochwalić. Sama przed sobą i przed towarzyszami podróży okazuję się przesadną
pesymistką, w małym obłoku widzę burzę gradową, mylę letni wietrzyk z atakiem
tornada i spodziewam się ruchów tektonicznych na nieaktywnym sejsmicznie
terenie. Innym razem mimo satysfakcji z przemierzonych kilometrów, nagle pragnę
znaleźć się w domu i powrócić do rutyny, z którą zwykle walczę. Konsekwencja?
Macie rację- nie istnieje.
Źródło: weheartit.com |
Ci którzy przez wspomniane turystyczne perturbacje
przechodzą razem ze mną to przyjaciele przez duże P. W momentach szczególnych,
do jakich pobyt poza domem niewątpliwie się zalicza, stoją dzielnie obok mnie i
tupią nogą tylko wtedy, gdy przekraczam poziom ich cierpliwości zdecydowanie
mniej płynnie niż samolot granice kolejnych państw. Okazują się być
najważniejszym elementem podróży, bez którego choćby i największa walizka nie
pozwoliła czerpać przyjemności z podróży.
Źródło: weheartit.com |
Rozpoczynając tworzenie tego posta powiedziałam, że
szaleństwo pakowania i przygotowań nie pozwala pamiętać nam o nas samych. Jako
że pachnie to wyjątkowym egoizmem, wytłumaczę krótko, co chodzi mi po głowie.
Jeśli zanim wyruszymy, pomyślimy chwilę o tym, jakie wrażenia chcemy przywieźć
z podróży, jakie wspomnienia zostawić dla wyruszających z nami przyjaciół i jak
przygotować się na konfrontację z kolejną wersją samego siebie, będzie nam
łatwiej. Walizka wrażeń, jaką przywieziemy z powrotem będzie pękać w szwach, a
my nie będziemy mieli sobie nic do zarzucenia, nawet jeśli pogoda nie dopisze,
samolot wyleci z kilkugodzinnym opóźnieniem a niebo nie będzie aż tak
niebieskie, jak obiecywał katalog turystyczny. Jestem trudnym towarzyszem
wyjazdów, wymagającym, skomplikowanym, zmiennym. Ale doceniam tych, którzy się
na to decydują. Dzięki nim podróż, nie tylko ta palcem po mapie, nabiera innego
znaczenia. Przebyte kilometry okazują się być nie tylko lekcją geografii czy
historii ale też samego siebie.
Źródło: weheartit.com |
Starsza A.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz