niedziela, 25 listopada 2012

O podróży inaczej


Był już tu u nas na blogu kiedyś post o tym, że podróże kształcą. O tym, jak to dobrze poznawać świat, podbijać miejsca dotąd niepoznane, walczyć z niepokorną walizką, pokonywać tęsknoty i wraz z przemierzonymi kilometrami poszerzać horyzont. To wszystko już było. Teraz czas na inny aspekt podróży. Na spojrzenie z drugiej strony.

Źródło: weheartit.com

Kiedy walizkę cudem udaje się zamknąć, lista rzeczy niezbędnych do zabrania optymistycznie skraca się z każdą godziną i pozostaje tylko czekanie na magiczny start podróży, entuzjazm związany z oczekiwaną wyprawą pochłania nas całkowicie. Myślimy wtedy o wszystkim tylko nie o nas samych, chociaż to nas czeka podróż i to my z niej mamy wynieść jak najwięcej. A potem niespodziewanie okazuje się, że w ferworze przygotowań i oczekiwań wobec długo planowanego wojażu zgubiliśmy to, co najważniejsze. Wkrótce potem przychodzi czas na uświadomienie sobie, że walor poznawczy podróży dotyczy nie tylko szerokości i długości geograficznych, ale daje także szansę na stworzenie całkiem dokładnej mapy  samego siebie.

Źródło: weheartit.com

Wyjazd jako rozłąka, jako zmiana, jako pewnego rodzaju nowość stawia nas samych w innym świetle. Jeśli ktoś z łatwością przyjmuje takie zmiany, nie spotka go nic niespodziewanego. Niestety ja do tych szczęśliwców nie należę. Podróże lubię-ba!-lubię to niewystarczające określenie- ale wiążące się z nimi zmiany nie napawają mnie już przesadnym entuzjazmem. Ich obecność stawia mnie niekiedy w innym świetle. W świetle kogoś nowego, obcego samemu sobie i towarzyszowi lub towarzyszom wyprawy, którzy z zakłopotaną miną zadają wiele pytań, chcąc przychylić nieba autorce tego tekstu. I to dopiero jest moment ekstremalny, który może zdecydować o tym, jak wyjazd ocenimy po powrocie do rzeczywistości.
Kilka ostatnich pobytów poza domem, z dobytkiem na kółkach i z plastikową rączką pozwoliło mi poznać się nieco lepiej. Nie zawsze było to łatwe. Czasem dowiaduję się o sobie czegoś, czym na pewno nie warto się pochwalić. Sama przed sobą i przed towarzyszami podróży okazuję się przesadną pesymistką, w małym obłoku widzę burzę gradową, mylę letni wietrzyk z atakiem tornada i spodziewam się ruchów tektonicznych na nieaktywnym sejsmicznie terenie. Innym razem mimo satysfakcji z przemierzonych kilometrów, nagle pragnę znaleźć się w domu i powrócić do rutyny, z którą zwykle walczę. Konsekwencja? Macie rację- nie istnieje.
Źródło: weheartit.com



Ci którzy przez wspomniane turystyczne perturbacje przechodzą razem ze mną to przyjaciele przez duże P. W momentach szczególnych, do jakich pobyt poza domem niewątpliwie się zalicza, stoją dzielnie obok mnie i tupią nogą tylko wtedy, gdy przekraczam poziom ich cierpliwości zdecydowanie mniej płynnie niż samolot granice kolejnych państw. Okazują się być najważniejszym elementem podróży, bez którego choćby i największa walizka nie pozwoliła czerpać przyjemności z podróży.

Źródło: weheartit.com


Rozpoczynając tworzenie tego posta powiedziałam, że szaleństwo pakowania i przygotowań nie pozwala pamiętać nam o nas samych. Jako że pachnie to wyjątkowym egoizmem, wytłumaczę krótko, co chodzi mi po głowie. Jeśli zanim wyruszymy, pomyślimy chwilę o tym, jakie wrażenia chcemy przywieźć z podróży, jakie wspomnienia zostawić dla wyruszających z nami przyjaciół i jak przygotować się na konfrontację z kolejną wersją samego siebie, będzie nam łatwiej. Walizka wrażeń, jaką przywieziemy z powrotem będzie pękać w szwach, a my nie będziemy mieli sobie nic do zarzucenia, nawet jeśli pogoda nie dopisze, samolot wyleci z kilkugodzinnym opóźnieniem a niebo nie będzie aż tak niebieskie, jak obiecywał katalog turystyczny. Jestem trudnym towarzyszem wyjazdów, wymagającym, skomplikowanym, zmiennym. Ale doceniam tych, którzy się na to decydują. Dzięki nim podróż, nie tylko ta palcem po mapie, nabiera innego znaczenia. Przebyte kilometry okazują się być nie tylko lekcją geografii czy historii ale też samego siebie. 

Źródło: weheartit.com
Starsza A.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz