poniedziałek, 12 listopada 2012

Gdzie jest moja ładowarka?


Nie jestem uzależniona od swojego telefonu komórkowego, nie spoglądam na niego co kilka minut, otrzymanie krótkiej wiadomości tekstowej nie skutkuje krótką eksplozją euforii a znajomy dźwięk dzwonka niekoniecznie jest przyczyną wielkiej radości. Ot, telefon po to jest, żeby przecież dzwonił, wielkie rzeczy! I nie dość, ze dzwoni, to jeszcze trzeba go czasem ładować, no wstrętny do potęgi! Rozpoczyna się wówczas poszukiwanie ładowarki. Czasem zajmuje to zaledwie kilka sekund, otwieram szufladę, szybkie rozeznanie po jej zakamarkach i gotowe. Niekiedy poszukiwanie to przypomina jednak próbę znalezienia igły w stogu siana, a niepowodzenie w znalezieniu tego niepozornego acz niezbędnego i mi, i telefonowi, przedmiotu, doprowadza mnie do szału. Najczęściej okazuje się, że malutka ładowarka leży gdzieś w zasięgu wzroku lub ktoś przełożył ją w inne, bardziej sprzyjające jej miejsce niż parapet, z którego może przecież spaść lub szuflada ze skarpetkami- w końcu one częściej potrzebują pralki niż ładowarki! Dlaczego tekst rozpoczynam od wspomnienia o telefonach? Bo okazuje się, że nie tylko im potrzebne jest czasem ładowanie. 

Źródło: weheartit.com



Zastanawialiście się kiedyś, co jest Waszą ładowarką? Nie lubię hasła o konieczności codziennego ładowania akumulatorów. Być może to efekt mojej niewiedzy na temat akumulatorów i tym podobnych, być może to naturalny dla mnie sprzeciw wobec hasłom i sloganom słyszanym zbyt często. Może mi się ono nie podobać, ale coś w nim jest, to muszę przyznać. Na pewno każdy ma coś, co napędza, motywuje, nie pozwala się zatrzymać. Często nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Dowody na istnienie tej bliżej nieokreślonej życiowej ładowarki są może nieliczne, ale dla mnie wystarczające.


Przypominam sobie taką sytuację, którą jednym słowem wspominam jako wielką katastrofę. Wszystko nie tak, jak miało być, ja nie taka jak zawsze. Istny horror. Dopiero ostatnio zastanowiło mnie, co w tamtym upiornym momencie pomogło mi się nie poddać. Co było przysłowiowym uzupełnieniem akumulatorów? Dość długo lekceważyłam odpowiedź na to pytanie, wydawało mi się, że pewne rzeczy po prostu następują automatycznie, w zupełnie oczywisty sposób, jak na przykład pory roku. Wraz z upływającym czasem pytania ulegają anulowaniu, nie ma sensu do nich wracać. Teraz poczułam potrzebę znalezienia odpowiedzi.

Źródło: weheartit.com

Doszłam do wniosku, że moim motorem napędowym był rozsądek połączony z nutą uporu, w który wyposażony został mój charakter. Jeśli dołączyłam do tego pierwiastek ambicji, którego nie mogę się wyprzeć i rodzaj buntu przeciwko sytuacji, w której się znalazłam, jaki wraz z czasem raczej potęgowałam, zamiast pierwiastkowałam, zwiększyłam swoją szansę na powodzenie. Zabrakło tego, czego zwykle szukamy, jako oparcia, wykreowałam więc na własne potrzeby coś, co mogło stanowić dla mnie podporę. Ach, jak zwykle zachowałam się skrajnie i przytoczyłam chyba najtrudniejszą z możliwych sytuacji. 


Źródło: weheartit.com
Tymczasem wielokrotne ładowanie samego siebie energią, jeśli na potrzebę tekstu można tak to nazwać, jest potrzebne i konieczne na co dzień. Być może niełatwo znaleźć na to sposób, ale mam wrażenie, że dość często chowamy rozwiązanie w sobie, a tak naprawdę jest nam ono dobrze znane, o ile sami siebie dobrze znamy. Może to być rozmowa z kimś, kto zarazi nas dobrą energią, uśmiechem, pozytywnym nastawieniem. Najlepiej w cztery oczy, ale telefon- byle naładowany- to też dobre rozwiązanie. Może to być sport, film, książka- jakakolwiek pasja, która odciągnie myśli od kłopotów i codzienności. Może to być zupełnie zwyczajnie sen lub jeśli ktoś, jak ja, lubi rytm dnia sowy i budzi się do życia o 22:00- dobra kawa. Cokolwiek-  byle nasza bateria nastroju zaczęła pokazywać maksymalną ilość kresek. 



Starsza A.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz