niedziela, 30 grudnia 2012

Deprywacja


Człowiek (podobno) uczy się przez całe życie, stąd też, kiedy podczas lektury jednej z zarezerwowanych na świąteczną przerwę książek, natrafiłam na nieznane mi dotychczas słowo  ,,d e p r y w a c j a”, bez wahania pobiegłam do słownika. No dobrze…internet był bliżej ;) Ale ze słownika też skorzystałam! 

Dowiedziałam się, że deprywacja to, podążając za wszechstronną wikipedią, ,,ciągłe niezaspokojenie jakiejś potrzeby biologicznej  bądź psychologicznej, jedno z głównych źródeł stresu obok zakłóceń, przeciążenia i zagrożenia”. Definicja dość jasna, ale nie zaspokoiła mojej ciekawości wystarczająco. Zaczęłam szukać dalej.

Prawdopodobnie z racji studiów najbardziej znana była mi deprywacja snu.
Mówiąc prościej- jego niedobór. Inne rodzaje pozostawały mi aż do teraz obce. Dziś już wiem, że deprywację wiązać będę z niedoborem lub brakiem różnych czynników. Ale dotyczy mnie ona chyba częściej niż tylko wówczas, gdy postanawiam zarwać kolejną noc tylko dlatego, że znów zapomniałam o czymś tak wybitnie ułatwiającym życie jak organizacja czy dlatego, że zdanie ,,wyśpię się po śmierci” powtarzam co najmniej kilka razy w tygodniu.


Źródło: weheartit.com



Nie chcę bawić się w psychologa i udawać, że znam się na ludzkich emocjach. Stąd też nie pozwolę sobie na precyzyjną diagnozę samej siebie, mimo że teoretycznie zdążyłam już siebie dobrze poznać. Ale ktoś, kto zna mnie dobrze, mógłby nazwać mnie chodzącą deprywacją. I pomyliłby się tylko trochę. To słowo faktycznie do mnie pasuję. Czuję, że młodsza A. też by się z nim utożsamiła.  J



Zawsze mam jeszcze coś do zrobienia, czasu zawsze mam za mało. Lista rzeczy na potem jest, jak lubię mówić, never- ending, a lista rzeczy już wykonanych zazwyczaj nie istnieje lub też jest w stanie opłakanym, stąd też panicznie odmawiam posiadania jakichkolwiek kalendarzy, a jeśli już jakiś znajdzie się w moim biurku, służy powstawaniu postów lub raz na jakiś czas notatkom, które, aby nie zginęły gdzieś w stercie kartek na biurku, lepiej, żeby znalazły się w kalendarzu.  Zegarek, który kupiłam, służy mi dwojako, bo cieszy moje oko i zwyczajnie zaspokaja kobiecą potrzebę estetyczną, ale jest też jednym z kolejnych narzędzi służących wykorzystywaniu odmierzanego przez niego czasu jak najlepiej. 


 Internet- (mimo że służy do prowadzenia bloga!!!) to mój największy wróg, z jakim codziennie staję do walki o mój- nie jego przecież- czas. I to on- bezczelny- wciąż tę walkę wygrywa! Z tego wszystkiego rodzi się poczucie niewykorzystania czasu i przede wszystkim niespełnienia potrzeb. Tych niekoniecznie wyjątkowych, ale bardzo potrzebnych, równoważących to, co dzieje się dookoła mnie.






Tyle by można zrobić, w tyle miejsc pójść, tylu ludzi spotkać, tyle zdobyć doświadczeń, tyle w sobie zmienić. Można by… Od czasu do czasu zaskakuję samą siebie i robię coś inaczej niż zwykle, właśnie po to, żeby ten wieczny brak satysfakcji od siebie odgonić. Będąc jednak obiektywna, muszę przyznać- zbyt rzadko. Stąd też szybko utożsamiłam się  z pojęciem deprywacji. 

Źródło: weheartit.com



Źródło: weheartit.com





Przeczytałam ostatnio, że ci wiecznie z siebie niezadowoleni, wiecznie gdzieś pędzący, ciągle nie do końca usatysfakcjonowani, ogólnie rzecz biorąc są szczęśliwsi. Zawsze widzą coś do poprawy, stąd mają więcej zapału i wolniej rezygnują z osiągnięcia swojego celu. Rozwój jest dla nich zjawiskiem oczywistym, potrzebują go, motywuje ich do działania.





Z drugiej jednak strony, widzę to, patrząc na siebie, trudno o mobilizację, jeśli nie poprzedziła jej satysfakcja. Stąd też życzę Wam, jako że zbliża się nam nowy rok, żebyście żadnych deprywacji w swoim życiu nie odczuwali. Swoje też będę się starać eliminować. 

Starsza A. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz